Wszystko ma swój czas.

Kiedy narodził się Starszak, wiedziałam, że będziemy od samego początku zabierać go do kościoła. I zabieraliśmy. Czasem spał, czasem trochę popłakał. Pobujaliśmy go w wózku, pacyfikowaliśmy smoczkiem i chrupkami albo braliśmy na ręce. Spokojnie dało się wytrzymać do końca. Małe dziecko- mały kłopot. Zgadza się. Mniej więcej koło szesnastego miesiąca życia najwyraźniej jednak nasze dziecko przestało być małe i powoli zaczęło wkraczać w etap dużego dziecka, z którym i kłopoty rosną wprost proporcjonalnie. Duże dziecko nie chciało już siedzieć w wózku i zajmować się chrupkami. Duże dziecko nie chciało grzecznie chodzić sobie z tyłu kościoła. Duże dziecko miało jeden cel- krzycząc, robiąc wszystko po swojemu, absolutnie nie oglądając się na innych-  jak najszybciej dostać się na ołtarz. Kiedy kolejny raz ze mszy nie mieliśmy dosłownie nic, ponieważ całą mszę uspokajaliśmy biegające do ołtarza i wrzeszczące dziecko, a w dodatku ja byłam w kolejnej zagrożonej ciąży- z bólem serca odpuściliśmy.  I od tej pory nie zabieraliśmy już ze sobą Antka do kościoła, tylko chodziliśmy osobno.

To była moja porażka. Wielki zawód. Chciałam chodzić z dziećmi do kościoła, chciałam, żeby Kościół od początku był ich domem. Ale to na tamten moment nie miało żadnego sensu.

Czas mijał. Dzieci rosły. Czasem braliśmy je do kościoła, ale ciągle rzadko. Ciągle było to dla nas zbyt duże wyzwanie. Bieganie na ołtarz zostało zastąpione wrzaskiem „Ja nie chcę do kościoła!” albo „Tata, baw się ze mną w chowanego!”, ewentualnie dobieraniem się na chórze do organ. Aż któregoś dnia zabrałam Antka samego, zabrałam dla niego samochodzik, tłumaczyłam mu od czasu do czasu co trzeba zrobić i co się dzieje, w międzyczasie on sobie jeździł po ławce samochodzikiem i wytrwaliśmy do końca mszy w względnej ciszy i spokoju.

I pewnie to, że tak to zaplanowałam, miało na to wpływ.  Bo w końcu wiele zależy od nas i do swoich celów trzeba dążyć. Ale też- to był ten właściwy, odpowiedni MOMENT. Od tamtej pory Antek chodzi do kościoła w niedzielę. I w dalszym ciągu nie jest w stanie wysiedzieć tej godziny, musi się kręcić i coś robić, bo taki już jest- ale nie biega jak dzikie zwierzę wypuszczone z klatki i nie krzyczy.

Życie uczy cierpliwości. Uczy, że nie ma wszystkiego na już. Czas jest tylko naszym ludzkim pojęciem. To my czekamy, niecierpliwimy się, szemramy że tak długo. A Bóg widzi wszystko i po prostu daje wtedy, kiedy nadchodzi odpowiedni czas.

Zdecydowanie potrzebowałam tego czasu, by nabrać pokory i nie osądzać pochopnie tych rodziców, co z dziećmi do kościoła nie chodzą lub mają z nimi w kościele problemy. Bo w pierwszej chwili zawsze samo nasuwa się: co za rozwydrzony i rozpuszczony dzieciak! Co za nieporadna matka!

Tego czasu potrzebował też na pewno Antoś, by się w swoim młodym życiu, gdzie wszystko jest nowe i fascynujące, choć trochę wyciszyć.

Ale na wiele tak innych rzeczy trzeba poczekać. Choć chciałoby się od razu. I wiele lat modliłam się o dobrego męża, zanim go poznałam, wiele czasu minęło, zanim udało mi się wydać pierwszą książkę, wiele dni upłynęło, zanim Adaś po swoim urodzeniu opuścił szpital i wrócił do domu… Ale ten czas oczekiwania jest potrzebny.

Każdy ma coś, na co czeka. I doczekać się nie może. Ale wszystko ma swój czas, który w końcu nadejdzie. Wtedy obejrzymy się za siebie i będziemy wiedzieli, że  nadszedł właściwy moment.

Życzę cierpliwości (której mi samej też zawsze brakuje) 🙂

A dla chętnych małe ćwiczenie. Jeśli macie w swoim sercu pragnienia, których nie możecie się doczekać, zapiszcie je na kartce. Kartkę głęboko schowajcie i o niej pamiętajcie:) Możecie do niej wracać, czytać, żeby wiedzieć, do czego dążyć. Gwarantuję Wam, że za jakiś czas wyciągniecie Wasze kartki i zobaczycie, że wszystkie punkty się spełniły. Co do jednego. Choć w swoim czasie :)Jest Ktoś, kto zna nasze potrzeby i pragnienia szybciej niż je wypowiemy. Spróbujcie.  Swoją listę (a właściwie list, bo była w formie listu) zrobiłam, jak miałam naście lat. Dzisiaj z tej listy wszystkie punkty odhaczone.

11 thoughts on “Wszystko ma swój czas.

  1. Ja ze swoim synem, gdy był jeszcze tylko synkiem, chadzałem również na msze wieczorne, które jednak są krótsze, co jak sądzę miało pewien wpływ na oswojenie się. A najważniejsze było to, jak podczas Podniesienia tłumaczyłem mu, że teraz dzieje się wielka tajemnica, że dzieje się coś, czego nie możemy zrozumieć… Mówiłem to takim głosem, że on nadal niczego nie rozumiał, ale jednak wiedział, że to jest jakiś ważny moment…
    Ale żeby nie było za słodko mój syn zaraz po swoim bierzmowaniu rozstał się z Kościołem.

    1. Ale moze wroci? Moze to ten punkt na liscie, na ktorego odhaczenie jeszcze trzeba poczekac? 🙂
      U nas niestety zazwyczaj wszystkie msze sa dluuugie, ponad godzine… Nawet najspokojniejsze dziecko tyle nie wytrzyma.

  2. ” Mniej więcej koło szesnastego roku życia najwyraźniej jednak nasze dziecko przestało być małe i powoli zaczęło wkraczać w etap dużego dziecka, z którym i kłopoty rosną wprost proporcjonalnie.” Antek szesnastolatek ♥ 😀

    Dzięki, że napisałaś o tym czekaniu, już od dłuższego czasu mam taką „listę”, ale jeszcze nie zaczęłam odhaczać, trzeba poczekać 🙂

    1. O mamo, widac ze bylam zaspana… Dzięki za zwrocenie uwagi 🙂
      Meg, doczekasz się, doczekasz, jestem tego pewna! :*

  3. U mnie tekst w tym temacie jest w szkicach. Muszę do niego wrócić.
    U nas jest odwrotnie. Po zakonczeniu okresu niemowlecego u starszaka – spokoj. Siedzi obok nas i patrzy co sie dzieje (dwa latka).

    Zabieralam Frania w tygodniu do kościołów, ktore byly otwarte i tam pokazywalam mu wszystko – pozwalalam dotknac, tlumaczylam, kto jest na obrazie itp. Niedziela byla juz czyms naturalnym. I jest 🙂

    1. No u nas tak naturalne nie było i ciągle nie jest:) I z jednej strony, owszem, pojawiają się czasem takie myśli, co ze mnie za matka, blabla, ale może po prostu… rzeczywiście wszystko ma swój czas? I jedni potrzebują go mniej, inni więcej… Każda droga, którą On prowadzi, jest dobra.

  4. Witam się po dłuuugiej przerwie :))
    Listę robię i uaktualniam co jakiś czas, to prawda świetnie się sprawdza.

    My chodzimy razem do kościoła i jakoś inaczej sobie tego nie wyobrażam.
    Zobaczymy jak będzie z drugim, ale zmian nie przewiduję. Nie pozwalaliśmy/ nie pozwalamy nigdy na chodzenie, nie wchodzimy w dyskusje.
    Gorzej z gadaniem, ale ostatnio ją paluszkami pacyfikujemy.
    A jak się rozwinie dalej czas pokaże 🙂

    pozdrowienia serdeczne!
    Basia

    1. Ja zmian też nie przewidywałam 🙂 Sama, jak pewnie wiesz, jestem zwolenniczką zabierania dzieci do kościoła od urodzenia 🙂
      Ale tutaj nie podołałam. Może gdyby nie kolejna ciąża… ale widać tak miało być.
      Ech, gdyby moje dzieci potrafiły usiedzieć na pupie dłużej niż 5minut… w jakiejkolwiek sytuacji:)
      Cytując neurolog: Wcześniaki zawsze takie są. Wypchnęła ich pani szybciej na świat, to niech pani cierpi! 😉
      A widzisz:) Mnie osobiście drażni jedzenie w kościele przez takie większe i rozumne już dziecko, nie mówię że to źle, tylko dla mnie osobiście to odpada 🙂
      I my pozdrawiamy:)

  5. A macie może msze dla dzieci? To chyba całkiem fajne rozwiązanie 🙂

    U mnie w rodzinnym kościele (KEA) oprócz tradycyjnych szkółek dla dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym w trakcie nabożeństwa, jest także salka dla rodziców z małymi dziećmi, gdzie leci transmisja na żywo, a dziecko może się pobawić, zdrzemnąć czy w spokoju można je nakarmić czy przebrać.
    Uważam, że to świetne rozwiązanie – o ile warto uczyć malucha od początku chodzenia do kościoła, tak też myślę, że warto dostosować tę aktywność do jego wieku.

    1. U nas msza dla dzieci trwa czasem dłużej niż dla dorosłych :O Trudno znaleźć dobrą msze dla dzieci, nie za krótką i nie za trudną która jednocześnie nie byłaby strywializowana. Znam jedną taką parafię, gdzie msze dziecięce są bardzo fajnie zorganizowane- ale to za daleko, żeby tam jeździć co tydzień.
      Mi właśnie bardzo podoba się rozwiązanie które macie w KEA, czyli szkółki niedzielne. Brakuje mi baaardzo inicjatyw które w mądry sposób by wprowadzały do Kościoła dzieci. Kiedyś czytałam o jakiejś parafii w Warszawie która wprowadziła adoracje dla mam z dziećmi, gdzie mogą przyjść z noworodkami, dziećmi karmionymi piersią, gdzie dzieci mogą sobie biegać i się bawić a mamy chociaż chwilę się pomodlić. Bo to nawet czasem nie potrzeba tego czasu wiele, sama obecność jest ważna… Ale na ogół ciężko o takie rozwiązania.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *