Wesoły autobus

Wspominałam już kiedyś o tym, że do przedszkola odwożę synka autobusem. Wspominałam też, że to temat chyba na osobny wpis:) Wpis, który planowałam od dawna, jednak cieszę się, że wcześniej on nie powstał, bo po kilku miesiącach zdecydowanie mam pełniejszy obraz, niż po dwóch tygodniach.

Po pierwszym miesiącu byłam, szczerze mówiąc, załamana. Nie pod względem czasowym, bo przypuszczam, że łącznie z wpinaniem fotelików, przygotowaniem samochodu (zima idzie) i szukaniem miejsca parkingowego w centrum miasta wychodzi porównywalnie, jeśli nie nawet korzystniej. Pod względem finansowym też korzystniej zdecydowanie. Gdzie więc jest problem? Oczywiście w nas- ludziach.

Do tej pory zazwyczaj omijałam godziny komunikacyjnego szczytu, kiedy ludzie są ściśnięci w autobusie jak sardynki, a 80% pasażerów to młodzież w wieku szkolnym i studenckim. Jeździłam sobie dajmy na to, o 10, kiedy, nawet jeśli nie było wolnego miejsca, to zawsze znalazła się jakaś miła babcia, która wzięła Antka na kolana czy pomogła wyprowadzić z autobusu. Naprawdę, takie sytuacje dodają wiary w ludzkość i sprawiają, że podróż jest naprawdę błogosławieństwem:) To jeden z plusów podróżowania autobusem: myślę, że moje dziecko uczy się wzajemnego pomagania sobie, kultury, wyrozumiałości… po prostu szeroko pojętego współżycia w społeczeństwie.

Tymczasem zaczęło się przedszkole i zaczęliśmy podróżować w godzinach szczytu. Nigdy, NIGDY nie zdarzyło się, żeby jakiś uczeń gimnazjum/liceum ustąpił miejsca mojemu dziecku, choć mały stał przy nim i płakał, że chciałby usiąść, bo bolą go nóżki. Nigdy. Nigdy też nie widziałam, żeby jakaś osoba z tego przedziału wiekowego ustąpiła miejsca osobie starszej czy niepełnosprawnej. Na porządku dziennym jest problem, żeby przesunąć się z miejsca dla wózków, żebym mogła tam stanąć z Adasiem czy wysiąść. Można zadeptać,  ale się nie przesunie nawet o milimetr. Zdarzają się też dziwne komentarze, jak ten ostatnio, kiedy kilku młodych chłopaków stanęło przed drzwiami tak, że nie mogłam wyjechać z wózkiem:

-Przepraszam, muszę wysiąść.

-Każdemu się czasem zdarza wysiadać…

Jakiś mężczyzna stojący obok wtrącił się, że to trzeba myśleć trochę, ale czy coś dotarło do nich, to nie wiem. Błagam, uczulajmy swoje dorastające dzieci na to, żeby ustępowały miejsca osobom starszym, niepełnosprawnym, kobietom w ciąży i ludziom z małymi dziećmi bo to jest dramat!

Kiedy indziej, zanim ludzie przepuścili mnie z wózkiem i  trzylatkiem za rękę, kilka osób zaczęło już wsiadać do autobusu. Przepuścili mnie z pretensjami:

-Z wózkiem się najpierw wysiada!

-Gdyby ludzie mnie przepuścili, to bym wysiadła.

Jestem w stanie zrozumieć tego pana, bo sam był z małą córką, ale z drugiej strony, jego dziecko też do niedawna pewnie jeździło w wózku, więc podejrzewam, że wie jak czasem jest…

Drugi miesiąc dojazdów był zdecydowanie najcięższy. Remont ulicy spowodował ogromne korki. Antek jednak robi się też coraz starszy i na szczęście bez problemu potrafi ustać. Za to zdarza się, że Adaś całą drogę marudzi.

I tutaj niestety niechlubnie wyróżniają się starsze panie, które potrafią wręcz atakować, że źle się zajmuję dzieckiem, że mam go pobujać/ wziąć na ręce (ciekawe czy któraś z nich ustąpi mi też miejsca, żebym z nim na tych rękach nie stała), nie używać telefonu jak z nim jadę i najlepiej nie oddychać…

-Ja widzę, co pani robi. Jak się ma dziecko, to trzeba się dzieckiem  zajmować! Pobujać, wziąć na ręce. Tak, tak! A nie bawić się telefonem…

-Dziękuję, ale poradzę sobie.

Nadmienię tylko, że Adaś wtedy wcale nie płakał, tylko marudził, a telefonu owszem, używałam, bo właśnie wracałam od neurologa, podjarana, że Adaś jest zdrowy, że wszystko z nim w porządku, i właśnie dzieliłam się tą wiadomością z najbliższymi.

Zdarzało się też, że brałam Adasia w chustę, a nie w wózek. I zdarzało się też, że z tym Adamem w chuście stałam, a raz zwrócono mi uwagę, że… usiadłam z nim w chuście na miejscu oznaczonym nalepką „dla niepełnosprawnych”… Szkoda że pani nie wiedziała, że w zasadzie miejsce się nam przysługiwało, bo Adam ma orzeczenie.

Żeby nie skupiać się tylko na sobie, raz byłam też świadkiem ciekawej sytuacji, kiedy niewidomy pan z białą laską potrącił jedną z kobiet, która chciała wejść do autobusu:

-Co pan, nie widzi?

-No jak tak można! Co za ludzie!!!

Pan panią zrugał, pani zawstydzona przeprosiła, ale tak naprawdę ta sytuacja pokazuje najlepiej, skąd biorą się wszystkie problemy z komunikacją miejską: Nie rozglądamy się wokoło i nie zwracamy uwagi na innych.

Trzeci miesiąc dojazdów  dla odmiany był dużo lepszy. Korki się skończyły, a napotykani ludzie byli mili. Wniosek? Wszystko zależy, od tego, na kogo się trafi… więc dla równowagi powiem też o wspaniałych osobach, nawet starszych!!! A może nawet przede wszystkim starszych, które przepuszczają nas i upominają się o miejsce dla nas, bo”to jest miejsce dla rodziców z dziećmi”, o tych którzy brali Antka na kolana, pomagali mu wsiąść do autobusu, przepuszczali, miło zagadywali, brali w obronę i interesowali się:

-Niech pan najpierw się zapyta tej pani, zanim pan okno otworzy, tu jest małe dziecko!

Sama nie robię z nas pępka świata. Niejednokrotnie jest tak, że są w autobusie osoby, które miejsca potrzebują bardziej niż my. Wówczas Antka biorę na kolana albo w ogóle ustępujemy, a on siada sobie na przykład na schodku. Tłumaczę mu, że są osoby, które mają pierwszeństwo  i tak na przykład sam ostatnio zauważył, że „dziewczynka chciałaby usiąść”.

-Proszę, niech pani tu usiądzie, to jest miejsce dla dziecka!

-Dziękuję! Ale mało kto to widzi…

Sama rzadko kiedy upominam się o miejsce, bo wychodzę z założenia, że nigdy nie wiadomo, kto jak się czuje i z jakiego powodu siedzi. Nic się nie stanie, jeśli postoimy. Sama też często mam takie sytuacje, że sama zastanawiam się, czy powinniśmy komuś ustąpić, czy nie… czasem to trudne do rozsądzenia. Niech jednak ten wpis będzie okazją do rachunku sumienia dla nas wszystkich, czy mamy oczy otwarte na innych, bo jeśli nie zabraknie w nas wrażliwości na innych, to życie będzie zdecydowanie piękniejsze.

Osobnym tematem jest poruszanie się z wózkiem po mieście, ale krótko o nim wspomnę przy okazji- kochani kierowcy, parkując swoje samochody, zostawiajcie dostatecznie dużo miejsca na chodniku, żeby mógł przejechać wózek dziecięcy! Pół biedy, jak można przejechać po trawniku, gorzej, jak za chodnikiem jest mur…

Przywykłam już do codziennych podróży autobusem. Doceniam w nich to,  że, mam nadzieję,  moje dziecko nauczy wrażliwości na innych… ale i wdzięczności za małe gesty życzliwości, ustąpienie miejsca itd. Doceniam, że nauczy pokonywania trudności i znoszenia pewnych niedogodności. Asceza to szalenie niemodne dziś słowo, ale moim zdaniem, doświadczenie pewnych braków jest nadal bardzo ważne, mimo że na ogół ułatwiamy sobie życie jak umiemy.

A Wam zdarza się poruszać po mieście komunikacją miejską? Jakie macie doświadczenia? 🙂

6 thoughts on “Wesoły autobus

  1. Tak sobie myślę, że tu wśród podróżujących może się pojawić pewien element, z którego na co dzień nie zdaje sobie Pani sprawy jako osoba o dobrym sercu.
    Mam na myśli zazdrość. Tak sobie myślę, że kiedy ludzie widzą młodą mamę z dzieckiem, to po prostu zwyczajnie zazdroszczą. Zazdroszczą, że ma Pani to, czego być może oni nie mają i nie wiedzą, czy będą mieć. Ludzie w młodym wieku, choćby byli nawet licealistami, w głębi serca marzą, by mieć rodzinę i dzieci. Jadą autobusem. Nie mają kochającego małżonka i dzieci. Widzą młodą mamę i zwyczajnie zazdroszczą. Myślą sobie (choć nigdy tego nie powiedzą głośno): ona jest pełną życia, młodą mamą. Ma radość z tego, że ma dzieci. Po co jeszcze ona ma siadać? Ona ma wszystko, co my byśmy chcieli mieć, ale tego nie mamy. Niech ona postoi. My nie mamy tego, możemy sobie chociaż posiedzieć”

    Ja wiem, że może mam bujną wyobraźnię, ale tak to właśnie widzę. Natomiast Ci ludzie, którzy nie mają problemu z zazdrością, ustępują.

    1. Nie wiem… jeśli tak jest, to chyba bardzo zakamuflowana zazdrość, bo mi się wydaje, że bardziej patrzą z politowaniem w deseń internetowych komentarzy: skoro jakiś facet jej zrobił tyle dzieci, to niech ją teraz samochodem wozi;P Zresztą już dwa razy spotkałam się z komentarzami typu jak to możliwe, że taka młoda dziewczyna ma już dwójkę dzieci. Aż tak młoda nie jestem, tylko tak wyglądam:))) przy szesnastolatkach zachodzących w ciążę moje 23 lata przy pierwszym dziecku chyba nie jest aż tak widowiskowe.

  2. Dlaczego młodzi nie ustępują miejsca? Odpowiedź jest prosta – ich postawa nie zostanie odwzajemniona uśmiechem, czy „dziękuję”. Sama niejednokrotnie spotkałam się z taką sytuacją i było mi zwyczajnie przykro. A czasem też jest mi słabo/źle się czuję i potrzebuję siedzieć, bo inaczej bym się przewróciła. Wydaje mi się, że zależy to od człowieka, a także nie ma co zrzucać odpowiedzialności tylko na młodą osobę, bo jeśli postawa starszych osób jest taka a nie inna to cóż.. nie ma co się dziwić. Pozdrawiam! 🙂

    1. Natalia, dlatego ja osobiście nie oceniam nikogo konkretnie… Nie wyrzucam nikogo z miejsca, bo może faktycznie potrzebuje tego miejsca bardziej niż my, choć po nim tego nie widać. Ale że cały autobus młodych ludzi nagle słabnie, kiedy widzi matkę z dzieckiem, bądż osobę starszą, do tego stopnia, że nie potrafi odsunąć się o krok, nie uwierzę. Brak wdzięczności to druga strona medalu, ja zawsze dziękuję, jak ktoś nas wpuści, choć wiem że części starszych ludzi „dziękuję” nie przejdzie przez gardło. Ale brak wrażliwości niestety jest zaraźliwy. Kiedyś przepraszałam, kiedy Adaś przypadkowo kopnął kogoś stojącego obok wózka, kombinowałam, żeby odsuwać wózek, itd. Dzisiaj już nie przepraszam i nie kombinuję. Bo jeśli ta osoba nie potrafi się sama odsunąć, żeby nie stać dosłownie na wózku (i nie, że nie ma gdzie się odsunąć, po prostu tak stoi choć miejsca wokoło jest pełno) to znaczy, że jej to nie przeszkadza. I patrzy na mnie taki młody łepek spode łba z morderczą miną mówiącą: niech ta #$%^& odsunie ten wózek! Nie, nie odsunę. Tobie jest łatwiej się przesunąć. Ja nie muszę przepraszać za to, że żyję, to jest miejsce dla wózków.

  3. To ja Ci opowiem historię sprzed wielu, wielu lat, gdy to byłem jeszcze studentem. Otóż wsiadłem do tramwaju, który był niemal pusty. Zająłem miejsce siedzące. Na każdym przystanku wsiadało po kilka osób i w krótkim czasie okazało się, że wolnych miejsc już nie ma. Ustąpiłem swoje miejsce jakiemuś starszemu (ale bez przesady) mężczyźnie. Jednak z każdym przystankiem przybywali nowi staruszkowie, a już nikt młody nie siedział – wszyscy ustąpili swoje miejsca. Tymczasem staruszkowie ciągle wsiadali, ale żaden z młodszych staruszków starszemu miejsca nie ustąpił…
    I tak w ciasnym już tramwaju, wypełnionym głównie staruszkami, dojechaliśmy do pl. Szembeka – placu charakteryzującym się tym, że jest na nim jeden z największych praskich kościołów. I w tym momencie tramwaj opustoszał.

    Sam jestem z takiego pokolenia, które było uczone od dziecka ustępować starszym (i w ogóle wszystkim potrzebującym), czego dzisiejszym młodym zdecydowanie brakuje, ale opowiadam o ludziach, którzy mieli to jeszcze bardziej wpojone, niż w moim pokoleniu. A jednak i tamte pokolenia już w tym wieku emerytalnym mają z tym poważny problem.

  4. Znam wiele z sytuacji, które opisujesz. Z dużym zainteresowaniem przeczytałam ten post, bo sama od dawna mam napisany szkic notki o moich wrażeniach z podróży komunikacją miejską. Może kiedyś też się podzielę swoimi przemyśleniami. Choć chyba skupię się na pozytywach tym razem, bo o tych negatywnych sytuacjach sporo się naprodukowałam już będąc w ciąży ;)) Więc, żeby było sprawiedliwie, bo sama wiesz, jak jest – dokładnie w zależności od tego, jak się trafi.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *