Rodzicielstwo bliskości

jon-flobrant-38755

Rodzicielstwo bliskości odwołuje się do tego, czego większości z nas brakowało. W końcu, dzisiejsi rodzice są w większości z pokolenia, które po porodzie przynoszono matkom po kilku godzinach, nikt nie myślał o kontakcie skóra do skóry, karmiło się co 3godziny i szybko wprowadzało się mm. Miałam kiedyś okazję przejrzeć starą książkę o opiece nad noworodkami. Być może dlatego jesteśmy tacy chłonni na „bliskościowe” hasła, bo uderzają w nasze najskrytsze, a często niezrealizowane wcześniej potrzeby.

Sama z początku byłam rodzicielstwem bliskości zafascynowana. Jeszcze w ciąży czytałam o karmieniu piersią, cudownym działaniu chust, bliskości, naturalnym porodzie bez interwencji medycznych. Planowałam wszystko tak, by było z jak największą korzyścią dla dziecka, kupiłam chustę, rozważałam pieluchy wielorazowe, myślałam nad planem porodu. Oczywiście z moich planów dużo nie wyszło, ale to, jeśli czytaliście poprzednie wpisy, już wiecie.

Z biegiem czasu tez zmienił się mój stosunek do rb. Od początkowej fascynacji po niekończącą się krytykę. I owszem, nie jestem obiektywna, bo może po prostu mi nie wyszło i dlatego mam żal? Nie mam też pełnego spojrzenia, bo „obowiązkowych” bliskościowych lektur też nie czytałam. W kilku wcześniejszych wpisach już usiłowałam pokazać konkurencyjne spojrzenie na rodzicielstwo niż to, które funkcjonuje w nurtach rodzicielstwa bliskości, a dziś chciałabym to zebrać w całość.

Do czego mam zastrzeżenia? Już do samych założeń. Jak to się mówi, rodzicielstwo bliskości to powrót do natury i tego, jakbyśmy zachowywali się jako rodzice instynktownie. I owszem, warto z natury i instynktów czerpać, ale trzeba to robić roztropnie. Jesteśmy ludźmi, a nie zwierzętami, żeby zawsze bez rozeznania kierować się instynktem. Co więcej, mamy prawo wbrać na swoje rozwiązanie to mniej popularne i powszechne, jeśli wiemy, że DLA NAS będzie ono najlepsze- i to działa w każdą stronę. Żyjemy w innych czasach niż ludzie w buszu i nie ma nic złego w korzystaniu z dobrodziejstw tego świata. Inne są realia życia, wyzwania, inne udogodnienia i inne możliwości. Medycyna i poród szpitalny dla jednych może być przekleństwem, ale dla wielu dzieci, w tym moich, był błogosławieństwem. Leżaczek czy karuzela nie jest złem, tylko zabawką, która, choć rodzica nie zastąpi, ale tez nie musi przeszkadzać w wytworzeniu więzi między matką i dzieckiem. I można dyskutować o wpływie pieluch takich czy siakich na skórę, czy wpływie szczepień na dziecko, czy wpływie mm na jelita, albo nawet o wpływie żłobka na półroczniaka- ale ostatecznie to rodzic musi podjąć decyzję bo tylko on zna swoją sytuację, siebie i swoje dziecko.

Odwołując się już do natury i instynktów- nie da się pominąć tego, ze różne kultury wychowywały swoje dzieci jednak inaczej. Odwołujemy się do dzikich plemion afrykańskich, ale przecież plemiona słowiańskie czy  azjatyckie robiły to zupełnie inaczej. Wynikało to z tradycji, religii i uwarunkowań geograficznych. Sam charakter dzieci (rb przywołuje często argumenty, że mali mieszkańcy plemion afrykańskich są bardziej śmiali, dzielniejsi, odważniejsi itd niż mali Europejczycy czy Amerykanie) może wynikać również bardziej z uwarunkowań geograficznych i genetycznych (jednak na jakiejś podstawie powstają narodowe stereotypy). Nie da się przenieść całkowicie realiów obcych nam zupełnie cywilizacji do naszego świata, a nawet gdyby się dało, to pozostaje pytanie, czy takie bezrefleksyjne zastępowanie swojej tożsamości i kultury jest rzeczywiście korzystne i jakie niesie korzyści. Czy naprawdę u nas pod strzechą nie znajduje się nic, z czego warto czerpać?

Mnie samą zastanawia też ta pozycja „bliskości” w hierarchii wartości. Bo i owszem, jest ona bardzo ważna w życiu dziecka, a zwłaszcza noworodka, przyzwyczajonego do zapachu, ciała, bicia serca mamy. Pytanie, czy naprawdę jest to wartość ponad wszystko? Spotkałam się z osobą, która zarzuciła mi, ze skoro bliskość mojego dziecka nie była dla mnie po porodzie najważniejsza, to nie mamy o czym rozmawiać. Najwyraźniej rzeczywiście nie miałyśmy, bo ja po urodzinach Adasia nie myślałam o bliskości, tylko myślałam o tym, żeby on żył. I pytanie, gdzie w tym rodzicielstwie bliskości jest miejsce dla dzieci chorych, niepełnosprawnych, które od początku są oddzielone od rodziców (inna kwestia, ze powinniśmy dążyć do tego, żeby to oddzielenie było najkrótsze jak tylko to możliwe, żeby stworzyć optymalne warunki dla dziecka), narażone na ból, traumę, czy rehabilitację. Czy one naprawdę są skazane na wszystkie możliwe niepowodzenia życiowe, brak relacji z rodzicami i poczucia własnej wartości dlatego, ze maja tej bliskości fizycznej mniej? To nie jest takie proste, bo też świadomość własnej choroby, walki rodziców o te dzieci, pokonywania kolejnych etapów „nie do przejścia” sprawia, że te dzieci mogą mieć nawet większą wiarę w siebie i więź z rodzicami, niż dziecko wychowane w duchu rodzicielstwa bliskości.

I z tego wynika kolejna kwestia- a mianowicie przekładania swoich rodzicielskich porażek na wszystkie niepowodzenia życia dziecka. Czyli: moje dziecko jest nieśmiałe, cos zrobiłam nie tak! Lub odwrotnie: muszę nosić w chuście, albo nie wypowiadać określonej listy zwrotów, bo moje dziecko nie będzie miało wiary w siebie. Ej, ale czy to nie jest tak, że powinniśmy w nasze pociechy po prostu WIERZYĆ, że mimo naszych błędów wyjdą na ludzi i jeszcze wyciągną z nich wnioski? Czy to nie wiarą w dziecko przede wszystkim buduje się poczucie wartości, a nie brakiem błędów? Przecież to zależy od wielu czynników, w części od genetyki i charakteru po prostu, w części od wychowania, to prawda, ale w części tez po prostu… Od łaski Bożej. Bo idealnymi rodzicami nigdy nie będziemy, a i nasze dzieci nigdy nie będą idealne, bo po prostu… Są ludźmi. Którzy z definicji swojego człowieczeństwa są obciążeni grzechem pierworodnym.

Tutaj napotykamy też na kwestie tego, czy człowiek jest z natury doskonały i nie trzeba go wychowywać, a wystarczy mu nie przeszkadzać w rozwoju, ale o tym pisałam już tu: . Oraz to podejście do wolności, o którym pisałam tu, do posłuszeństwa: tu i ogólnie do tych okropnych metod jakimi my byliśmy wychowywani: tu.

Co jeszcze? O upraszczaniu mechanizmów które kształtują charaktery i osobowość naszych dzieci już wspominałam, a jako jeden z  przykładów może posłużyć np moja ulubiona argumentacja dotycząca szkoły- dzieci, które są dobre ze wszystkich przedmiotów są ponoć w życiu mało kreatywne- no właśnie jestem takim przykładem mało kreatywnego dziecka jak widać- w szkole miałam zawsze świadectwa z wyróżnieniem, a dziś pisze książki- toż to zero kreatywności 🙂 Ale czy nie jest też tak, że w imię poczucia własnej wartości sami zaniżamy dzieciom poprzeczkę, przestajemy wymagać- sumienności, pracowitości, przełamywania się i robienia rzeczy na które nie mamy ochoty po to, by dążyć do celu- z perspektywy czasu może przystopowałabym w szkole z konkursami z każdego możliwego przedmiotu i skupiałabym się jednak bardziej na tym, w czym byłam najlepsza, ale… nie zrezygnowałabym na pewno z sumiennego i starannego wykonywania „swojej pracy”, jaką była nauka, bo uważam że bardzo dużo mi to dało i wykształciło mnie na odpowiedzialną za swoje zadania osobę.

Dla mnie idee rodzicielstwa bliskości- zwłaszcza w wersji „ultra” czy innej „hard” są bardzo bliskie (o ile nie są nim w ogóle) sekciarstwa i new age (powrót do natury, wynoszenie nad rozum instynktów i emocji, tworzenie sobie bożków z idei, zakładanie naturalnej doskonałości, wyłączanie łaski Boga z życia). A dlaczego sekciarstwa? Ze względu na częstą argumentację balansującą na granicy technik manipulacyjnych (na wszystkie zarzuty odpowiedz: bo to nie jest prawdziwe rodzicielstwo bliskości, tylko zniekształcone- jak ujęła moja koleżanka: czekam aż ktoś mi wreszcie to prawdziwe rb pokaże, bo ciągle o nim słyszę, a jeszcze nigdy go nie widziałam; argumentacja typu: jeśli tobie instynkt podpowiada inaczej niż mi, to znaczy ze już cię ten dzisiejszy świat zniewolił, bo naturalnie powinien ci podpowiadać właśnie to, co mi itp), ale też stawianie się w opozycji do świata tkwiącego w błędzie, tworzenie zamkniętych kółek adoracji, wartościowanie innych ( wspomniane już „jeśli bliskość nie była dla ciebie najważniejsza to nie mamy o czym rozmawiać”). Ponoć jest nawet taka bardzo dobra książka o rodzicielstwie bliskości, po której jakiś tam duży procent matek wpada w depresje, ze tak złymi matkami do tej pory były, a potem zmienia swoje dotychczasowe metody o 180 stopni! Jeśli depresja, która jest ciężką chorobą i może mieć katastrofalne skutki dla życia dziecka takiej matki, jest tutaj objawem pożądanym, to ja nie chcę mieć z tą ideologią nic wspólnego.

Nie uważacie, ze to jest trochę zastanawiające, ze nagle to całe rb stało się tak popularne, nagle każda mama na blogu chwali się tym, jak bardzo jest rb, wszędzie przeczytamy, jaka to cudowna metoda i jakie cudowne i „lepsze” pod każdym względem dzieci z tego wyrastają, a nigdzie ani słowa krytyki? Bo powiedzieć, ze ma się cos przeciwko, to przynajmniej tak, jakby powiedzieć, ze popiera się katowanie dzieci… 🙂

Jedyną sensowną krytykę rodzicielstwa bliskości spotkałam na blogu Edukacja Klasyczna i u Bogny Białeckiej („Miłość i autorytet”), która sama zauważa, że „Rodzicielstwo bliskości łączone jest najczęściej z sekciarską, niuejdżowską wizją człowieka”- czyli opisuje to, na co sama od pewnego czasu instynktownie- nomen omen;) – zwracałam uwagę.

I owszem, nosiłam i chustowałam moje dzieci (jak już moglam), karmiłam piersią ( jak już mogłam), spalam z nimi (jeśli miały taka potrzebę), tuliłam je i byłam blisko. Ale to moje własne rodzicielstwo, a nie rb. Moj własny wybór, nie warunkowany powrotem do natury ani myśleniem, ze dzieci będą dzięki temu idealne. Mi było tak wygodnie i według mnie to było słuszne- dla nas. Pewnie, zdaję sobie sprawę, że masę błędów popełniłam. Że nasze trudne, szpitalne początki mogą mieć ciąg dalszy- zresztą nigdy nie widziałam tyle płaczącego dziecka, jak mój Adaś. A inne mamy mają inne historie i mogą karmić mlekiem modyfikowanym i nie chustować, ich wybór i ich droga. Nie kochają swoich dzieci przez to mniej, ba- ich dzieci nierzadko są zdrowsze od moich, piersiowych, a w przyszłości mogą być lepszymi ludźmi niż moje. Bo warunkująca tu jest przede wszystkim łaska Boga i ich własny wybór i mądrość. I oczywiście, to co robimy jako rodzice, ma znaczenie, ale nigdy niczego nie przesądza.

I absolutnie nie twierdze, ze to, co opisałam, jest tym rb z książki Sears’ów, czy jest „prawdziwym” albo „nieprawdziwym” rb, bo tego nie wiem. Nie wchodziłam w temat tak głęboko by moc to stwierdzić i po głębszych przemyśleniach nie mam na to ochoty. Wystarczy mi to, co przeczytałam w fazie fascynacji, a potem z doskoku, w fazie krytyki, i spotkania i rozmowy z ludźmi zaangażowanymi w nurt. I jeśli komuś z Was naprawdę odpowiada ta droga, jeśli czujecie, że ona jest właśnie Wasza- to nią idźcie (choć może niekoniecznie bezkrytycznie). Bo to Wy podejmujecie decyzje jak wychowujecie swoje dzieci i spotkania z takimi osobami jak Wy, którzy wychowują dzieci inaczej, mogą być naprawdę inspirujące- o ile każda ze stron da sobie wzajemnie zrozumienie. 

Uff, wyszedł mi chyba najdłuższy post w historii. Dobrnęliście do końca? A może Wy macie jakieś przemyślenia? Może własne doświadczenia? Może jesteście rodzicami rodzicielstwa bliskości i w ogóle się nie zgadzacie? 🙂

3 thoughts on “Rodzicielstwo bliskości

  1. Ominął mnie wysyp poradników i porad na temat rb, gdy miałam małe dzieci. I do tego nie używałam chusty :P. Nosidełka też niezabradzo, bo bolały mnie plecy. Natomiast czytałam o rb troszkę u Grega i Lisy Popcaków w książce „We współpracy z łaską” i przyznam, że to co w tej do szpiku kości katolickiej ksiązce jest napisane na temat rb przekonuje mnie. Ale – też nie wiem czy to jest „to prawdziwe” :). A może właśnie to jest to prawdziwe, bo bez NewAge? Dlaczego mnie przekonuje? Dlatego, że wydaje mi się to spojrzenie spójne, odwołujące się do tego jak PanBóg „wychowuje” człowieka. A do tego do pewnych kwestii sama „doszłam” jako matka, czy doszliśmy jako rodzice. Instynkt? Łaska? W jakiej kolejności i jakim procencie? Oczywiście czytałam na temat wychowywania dzieci (jakże inaczej) ale też bazowałam na tym co widziałam chcialam pragnełam… I tak, mnóstwo błędów popełniłam. Jednak naprawdę widzę jak kwestią kluczową dla wychowywania dzieci jest budowanie z nimi relacji, więzi. (Attachement parenting – rodzicielstwo oparte na więzi – to tłumaczone jest jako rodzicielstwo bliskości. Może niekoniecznie trafnie?). I to jest sprawa kluczowa. Mądra miłość i więź – to pozwala na bycie dla dziecka autorytetem nawet w ono jest w wieku, gdy te autorytety sie podważa – a jednak moze być tak , ze autorytet rodziców przetrwa – gdy buduje się więź i opiera na łasce Bożej. 🙂

    Przepraszam za zbyt długi moze komentarz, ale ta kwestia wydaje mi sie ogromnie ważna, bo często jest zaniedbywana.

    1. Zgadzam się co do tej wiezi i o tym tez pisze Bogna Bialecka- ze warto z tego czerpac. Ale tez w pewnym wieku sama wiez to już za malo, potrzebne tez jest wychowanie Moze jak będę miala chwile to wkleje dluzszy cytat 🙂 mam watpliwosci, czy tez wolno nam calkowicie przenosic obraz relacji Boga z czlowiekiem na r elacje rodzic dziecko- nie znam nikogo, kto by zechcial dac swojemu dziecku pelnie wolnosci, jaka daje nam Bog, lacznie z Mozliwoscia odebrania sobie zycia i niszczenia siebie. Choc oczywiscie sa rzeczy z ktorych czerpiemy, jak bezwarunkowosc. Co do bliskosci Bozej tez bym dyskutowala, bo jednak sa sytuacje, ze Bog tej bliskosci nam nie daje odczuc:) trudno więc powiedziec, ze to Ona jest podstawa naszej relacji.
      a byc moze tak naprawdę problem jest w tym, ze w gruncie rzeczy dobra idea jest zanieczyszczona roznymi szkodliwymi ideologiami tak mocno, ze już trudno to oddzielic. Ale wtedy moj sprzeciw budzi to, ze pod nazwa rodzicielstwa bliskosci przemycane sa wcale nie „bliskosciowe” tresci.

  2. Amen.
    Ja jestem z tych wyrodnych matek, które nie chustowaly. Jedno dziecko przeszło na mm po 4 tygodniach życia. Dwoje pozostałych po 7 mcach. Spałam zawsze z mężem a nie nie dziećmi. Oczywiście – inna sytuacja kiedy dziecko choruje, zabkuje, coś przeżywa – nawet zły sen. Wtedy przychodzi do sypialni i nie jest nigdy wygonione. Kiedy dzieci były maleńkie i była potrzeba noszenia non stop (gorączka, ząbkowanie ), nauczyłam się nosić lewą ręką, a robić wszystko prawą . Jeśli dzieci chorował a ja padalam, to rozkladalam materac na podłodze w salonie, kladlam się z dzieciakami i odpoczywalismy. Obiadu nie było, porządku nie było – ważniejszy był odpoczynek z dziećmi.
    Do żłobka ich nie puscilam, bo chorować za mocno. Ale przedszkole od 4 rz było OK. Pomimo, ze nie pracowałam na etacie i nie było takiej konieczności. Uznaliśmyto za najlepszą opcję dla chłopców. Córka pójdzie od września.
    Mimo to, dzieci wiedzą, ze kochamy je mocno. Mamy ze sobą taką więź, jakiej pozazdrościć może nam niejedna rodzina. Kiedy wyszła na jaw niepełnosprawność jednego z synów, on miał świadomość, ze może na nas bezgranicznie liczyć. Kiedy potrzebne były skomplikowane badania, kiedy trzeba było iść do szpitala, ufal nam tak bardzo, ze bez problemu dał sobie podłączyć kroplowki, robić badania, diagnozowac, a potem leczyć. Wystarczyło mu, ze ja i tata wytlumaczylismy mu po co to i dlaczego jest potrzebne. Byłam zawsze obok. Syn był najspokojniejszym dzieckiem w każdej poczekalni i na każdym oddziale. Ma piec lat.
    To mnie utwierdzilo w przekonaniu, ze idziemy dobra droga.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *