Przemyślenia z ostatnich dni

Jest taka osoba, która od lat niezmiennie mnie inspiruje. Od niej ciągle uczę się pogody ducha, dążenia do realizacji swoich marzeń i powołania, szukania możliwości w ograniczeniach, a nie ograniczeń w możliwościach.  To  Dominika Budzyńska. Jej blogowe motto, odkąd je poznałam, towarzyszy mi nieustannie.

Takich ludzi jak ona znam jednak więcej. W pewien sposób niepełnosprawności były obecne w moim życiu ciągle, bo odkąd pamiętam, mój dziadek jeździł na wózku inwalidzkim. Miał amputowane dwie nogi, i owszem, był czas, kiedy widok kikutów był dla mnie przerażający. Zjednywał sobie jednak wszystkich nieprawdopodobnym dystansem do swojej choroby i pogodą ducha.

Miałam okazję też poznać ludzi z pracy mego męża, o różnym stopniu niepełnosprawności.  Ze spotkania integracyjnego wyjechałam bardzo podbudowana. Ci ludzie osiągają na swoje możliwości tak wiele i mają w sobie tyle pokoju, że po prostu zarażają nim innych.  I pomyśleć, że dla nas czasem tragedią jest jakaś „zwykła” choroba u dzieci i już się załamujemy… (tak, to do mnie;) )

Znam dobrze też inny rodzaj niepełnosprawności. Wychowałam się w domu z babcią chorą na bardzo zaawansowanego Alzheimera. Jako dwunasto- czy trzynastolatka czuwałam przy niej, gdy rodziców nie było. Pomagałam w jej pielęgnacji, myciu. Pilnowałam jej, gdy próbowała uciekać z domu czy bywała wręcz agresywna, szukałam pomocy, gdy się przewracała, donosiłam jedzenie, znosiłam bunty i krzyki. I wiem ile pracy wymaga zajmowanie się chorą, niepełnosprawną psychicznie, a później też fizycznie, zwłaszcza kiedy nie jest już lekkim dzieckiem, a silną i ciężką osobą dorosłą. I tak, nieraz jako dziecko buntowałam się. Nieraz się brzydziłam, kiedy sikała pod siebie czy kiedy trzeba było ją myć. Nieraz przerażał mnie jej stan. I nieraz miałam dość, a nawet modliłam się z płaczem, żeby Bóg ją zabrał, bo ja chcę żyć normalnie, jak przeciętna nastolatka! Ale wtedy przeszły mi ciarki po plecach i coś do mnie dotarło. I kiedy nikt nie widział, po prostu podeszłam do niej i ją przytuliłam. Jak dziecko, bo ona tak naprawdę była jak dziecko… Dotarło do mnie, że to jest właśnie miłość. Nigdy więcej nie modliłam się o jej śmierć. A kiedy w końcu odeszła, bardzo to przeżyłam. Dziś uważam, że to ona nauczyła mnie, co to znaczy KOCHAĆ. Gdyby jej zabrakło, nie byłabym taka sama.

I wiem, jak bardzo ciężka do udźwignięcia jest świadomość, że twoje dziecko może być niepełnosprawne. Kiedy mój syn miał wylew krwi do mózgu i podejrzenie zapalenia opon mózgowych, świat dla mnie przestał istnieć. To jest coś, czego nie da się wyrazić słowami. Myślałam o tym, że może być różnie, że moje dziecko, właśnie moje dziecko, może być do końca życia „roślinką”, łzy leciały mi ciurkiem po policzkach i miałam wrażenie, że mój świat się wali. A potem wzięłam się w garść i postanowiłam, że nawet jeśli będzie niepełnosprawny, to zrobię wszystko, żeby był szczęśliwy. Że pokażę mu, że świat, mimo wszystko, jest piękny. Wrócił spokój, choć smutek nie zniknął. Dwa dni później wynik nie potwierdził się, zapalenia opon mózgowych nie było.

I wiecie co? Ja naprawdę wiele potrafię zrozumieć. Jesteśmy kobietami, jesteśmy wrażliwe na ból i problemy innych, współczujące. Wiele z nas ma już swoje, różne przeżycia. Dlatego tak wiele z kobiet, które normalnie określają się jako przeciwne aborcji, poszło na marsze i protestowało przeciw zaostrzeniu prawa. I to w sumie dobrze, że mamy w sobie tę wrażliwość i czułość. Przerażające jest jedynie to, że W OGÓLE  nasuwa się nam aborcja jako wyjście. Przerażające jest, że świat często nie oferuje żadnych innych wyjść, oprócz tego jednego!

Za to czymś kompletnie niezrozumiałym i nie znajdującym ŻADNEGO usprawiedliwienia jest dla mnie określanie aborcji jako lekarstwo na „rodzenie się kalek i bękartów”. To jest tak okrutne i nieludzkie, że nawet nie wiem jak to skomentować.

Każdy z nas ma jakieś ograniczenia. Ja na przykład, w ogóle nie mam głowy do języków. Poza tym nie umiem i nie potrafię się nauczyć pływać. Ile osób niepełnosprawnych jest w tym lepszych ode mnie? Każdy ma swoje zdolności i swoje ograniczenia, choć nie wiadomo jakby się zaklinał, że tak nie jest, bo on może wszystko, a tamci nie mogą nic, bo są kalekami.

Nie mówiąc już o tym, że nie mamy żadnej pewności, czy  jutro, za miesiąc albo za rok, my albo nasze dzieci nie ulegniemy wypadkowi i my nie będziemy niepełnosprawni. Nie mamy na to wpływu. Więc dlaczego chcemy mieć wpływ na to, jakie dzieci przychodzą na świat?

Czy naprawdę ludzie niepełnosprawni i kalecy nie mają człowieczeństwa? Czy ktoś może im odebrać podstawową zdolność, jaką ma człowiek- zdolność do czynienia dobra, nawet wtedy, gdy są zupełnie bezradni i nieświadomi – jak moja babcia- właśnie przez to, że dzięki nim inni ludzie wzrastają w miłości?

Celowo czekałam, aż medialna burza choć trochę ucichnie. Nie chcę brać udziału w- tak naprawdę- politycznych sporach. Nie wierzę, że któryś z polityków w ogóle chce coś w tej ustawie zmienić. Nie podoba mi się gra na emocjach, która zalewa mnie z każdej strony. Aborcję potępiam zawsze, niezmiennie. Choć też trudno mi nie zrozumieć dylematów, czy można komuś narzucić drogę w tak trudnych sytuacjach. Rozumiem to, bo też wiele przeszłam i też wolałabym tego nie przechodzić. Też się bałam, też się brzydziłam, też miałam dość. Też płakałam i chciałam mieć normalne życie. Zanim nie odnalazłam w tym sensu i spokoju. Kiedy nie ma kogoś, kto wspiera, pokaże dobrą drogę, pokaże jak szukać możliwości a nie ograniczeń,  że można cieszyć się życiem ciężko chorego dziecka i można z jego istnienia czerpać dobro- wtedy to nie są łatwe wybory.

Nie rozumiem natomiast wzgardy dla drugiego człowieka, niezależnie, czy ma dwie nogi i dwie ręce i jest zdrowy psychicznie i fizycznie, czy nie. No nie rozumiem. To jest dopiero nieludzkie, a nie fizyczne czy psychiczne niedomagania.

A kończąc ten mało przyjemny temat… zapowiadam kolejny post. Konkursowy! 🙂 Do wygrania będzie książka… inspirująca właśnie do odkrywania bogactwa swojej kobiecości i podejmowania wyzwań… może czasem trudnych, ale pozwalających nam rozkwitać. Bo to, co jest coś warte, musi kosztować. Ale o tym już przy następnej okazji 🙂

7 thoughts on “Przemyślenia z ostatnich dni

  1. Dla mnie to, co się dzieje i to, co głoszą niektórzy, to nic innego, jak jakiś rodzaj opętania. Nie potrafię zrozumieć, jak można być tak zaślepionym, by komukolwiek odmawiać prawa do życia, a do tego, jest to straszna hipokryzja ze strony tych osób, bo skoro niepełnosprawne dziecko w łonie matki nie ma wg nich prawa do życia, to tak samo – wg tej logiki oczywiście – powinno się mordować wszystkich w każdym wieku, którzy są „problemem”.
    Jasne, rozumiem, że każdy chce mieć zdrowe dziecko, to oczywiste, ale dziecko to nie produkt, żeby można sobie wybierać tylko te zdrowe i rumiane. Nigdy nie ma gwarancji, że dziecko, które urodziło się zdrowe, nie stanie się kaleką w wieku 10, 15 czy 20 lat i co wtedy? Taka zwolenniczka aborcji wtedy je zastrzeli, bo nie spełnia już oczekiwań? Każda powie, że nie, że jak tak można, a czym się różni to nienarodzone od tego narodzonego? Idąc za myślą Jana Pawła II, myślę, że zabijanie nienarodzonych dzieci jest jeszcze straszniejszy przestępstwem, niż zabijanie kogokolwiek innego, bo jak Jan Paweł II napisał w Evangelium Vitae, nienarodzone dziecko jest najsłabsze, pozbawione wszelkiej obrony, nawet tego błagalnego płaczu, którym może „bronić się” noworodek…
    Myślę, że aborcja jest czymś, co wybitnie cieszy szatana, bo nie tylko jest to rzeź niewiniątek, ale też ugodzenie w najpiękniejszy i najsilniejszy rodzaj ziemskiej miłości – miłości macierzyńskiej.
    I jeszcze jedno – wiele z kobiet, biorących udział w czarnym proteście mówiło, że nie jest za aborcją, ale za pozostawieniem obecnego prawa, dopuszczającego aborcję w wybranych przypadkach. Dla mnie to tak, jakby mówić np. – nigdy nie prowadzę po pijanemu, no chyba że w wyjątkowych przypadkach; albo – nigdy nie zdradziłabym męża, no chyba że bardzo bym chciała.

    1. O, zdecydowanie się zgadzam, ze to jak opetanie. Kiedys, w dyskusji na ten temat, zauwazylam ciekawa rzecz- kiedy zachoruje nam dziecko już urodzone, zawsze staramy się zalozyc najlepszy scenariusz, ze się wyleczy, ze bedzie chorobe przechodzic lagodnie itd. Robimy wszystko zeby mu pomoc. Ale kiedy zchoruje to nienarodzone, to same nasuwaja się argumenty: a co, jeśli bedzie w tym najgorszym stanie i bedzie tylko cierpiec? Nie dajemy mu nawet SZANSY pokazac, ze moze bedzie inaczej, ze np bedzie mialo najlzejsza postac Zespolu Downa i osiagnie to, co kazdy normalny czlowiek.
      Ale zobacz, ze jakiekolwiek cierpienie jest teraz w ogole niezrozumiane, jest czyms niepozadanym. Daleko nam do sw Jana Vianeya, ktory sam się biczowal. A przeciez nikt od nas tego nie wymaga, tylko chodzi o to, bysmy przyjeli to cierpienie, ktore przynosi nam zycie.
      Ja uciekam jak mogę od generalizowania. Zycie pisze rozne scenariusze. Czasem robimy rzeczy, o ktore nigdy bysmy się nie posadzali. Zwlaszcza gdy w gre wchodzi stan psychiczny, zalamanie, depresje. Kosciol tez inaczej patrzy na ten sam grzech w zaleznosci od okolicznosci. Dlatego nie szokuje mnie zrozumienie dla takich sytuacji, tym bardziej ze wsparcia prawie nie ma, o czym kazdy, kto znalazl się w podobnej sytuacji, wie… Chce miec nadzieje, ze poprawa wsparcia dla tych kobiet choc troche odwroci te statystyki i poparcie dla zabijania się zmniejszy.

  2. Witaj
    Jak miło zobaczyć, że ktoś wreszcie napisał to czego ja nie umiałam ubrać w słowa. Podpisuję się pod Twoimi wnioskami bez zastrzeżeń. Bardzo bym chciała aby te wszystkie kobiety – aktywistki, które szły w czarnym marszu zamiast tak głośno oburzać się na odbieranie im prawa „wyboru” całą tą swoją ogromną energię przekuły na pomoc i wsparcie kobiet i ich rodzin w sytuacjach trudnych. Jest taki ogromny potencjał, lecz mam wrażenie, że większość z nich woli „problemy” likwidować niż przekuć tą moc w czynienie dobra i okazywanie miłości. To bardzo ludzkie – chęć uciekania od trudności – lecz właśnie w takich sytuacjach buduje się nasz charakter i rozwija prawdziwa miłość. Mam ogromną nadzieję, że kiedy już ten medialny szum się wyciszy, będzie w końcu czas na prawdziwą refleksję i znalezienie w sobie odwagi, aby nie iść za wrzeszczącym tłumem tylko stanąć po stronie dobra.
    Masz bardzo mądrego i ciepłego bloga. Na pewno będę częściej stępować.
    Pozdrawiam bardzo serdecznie,

  3. Chyba piękniej nie mogłaś tego wyrazić. Miłość nigdy nie zadowala się przeciętnością. Zawsze trzeba otworzyć szerzej okno i wychylić głowę, bez względu na to jak zimne powietrze może przedostać się z zewnątrz. Ludzie są niezwykłą inspiracją. Czasem nie potrafię pojąć jak ogromnie ważna jest nasza kobiecość, gdy pojawia się nowe życie. Może zrozumiem to dopiero będąc mamą. Ale to jest po prostu niepojęte 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *