Nauczyć żyć

Jako rodzice, dajemy życie naszym dzieciom. Nie tylko w tym fizycznym wymiarze. Również duchowym.  Uczymy je żyć. Ukazujemy kulturę w której żyjemy, wiarę, przekazujemy wartości. Można się zastanawiać, czy to  „dawanie życia” w tym drugim sensie nie jest nawet trudniejsze od tego pierwszego… ale czy właściwie można  i powinno się to rozdzielać?

Czasem nie trzeba mówić. Wystarczy przykład, obserwowanie rodziców. Ale dzieci dorastają. Mają pytania, wątpliwości. Czasem zwyczajnie brakuje nam wiedzy, żeby im odpowiedzieć. A czasem po prostu nie chcemy odpowiadać. Głównie dlatego, że wiele jest spraw, z którymi sami sobie nie radzimy.

-Bóg o nas dba jak pasterz dba o tą owieczkę. Tak samo jak pasterz prowadzi ją na najlepsze pastwiska, gdzie jest najlepsza trawa, tak samo Bóg się o nas troszczy, daje nam jeść, pić…

-Mamo, co ty mówisz? Przecież ludzie nie jedzą trawy!

Ot, właśnie. Jak opisać to, co nieopisywalne, jak przekazywać dzieciom to, co nawet nam sprawia problem, jak uczyć wiary, kiedy tak często sami wątpimy?

Sama jako matka stykam się ciągle z tym tematem. Moje dziecko wchodzi właśnie w etap różnych rozkosznych pytań. Czasem łatwiej jest zbyć dziecko jakąś wymijającą odpowiedzią niż poruszać trudne tematy.

-O, zobacz mamo! Ten pan jedzie na wózku! Tutaj się chodzi, tutaj nie można jeździć na wózku, mamo!

Oglądam ostatnio na TVP2 serial dokumentalny o wcześniakach. Antek przyszedł i usiadł mi na kolanach.

-Mogę obejrzeć twój film, mamo?

Decyzja trudna tak samo jak temat. Ale to przecież jego historia. On sam ma zdjęcia w inkubatorze. Adaś ma takie zdjęcia…

-Możesz.

-Mamo, zobacz, to dziecko jest chore?

-Jest chore, Antosiu. Ty i twój braciszek też tacy chorzy byliście i bardzo się o was martwiliśmy.

Czy naprawdę warto chronić przed wszystkim? Jak przekazywać informacje dotyczące chorób, cierpienia, śmierci, wojen, by jednocześnie uszanować delikatność i wrażliwość dziecięcych serc? Czy udawanie, że tych problemów nie ma, jest dobrym wyjściem? Jak wtedy poradzą sobie z nimi nasze dzieci, kiedy zetkną się z nimi naprawdę?

Jak sobie radzą z tym problemem rodzice dzieci ciężko chorych, niepełnosprawnych, w różny sposób doświadczonych, albo żyjących w krajach ogarniętych wojną?

Podobnie jest z wiarą.  Mówiąc o Bogu pomijamy Jego śmierć na Krzyżu i cierpienie, mówiąc o grzechu mówimy, że „Bóg będzie smutny”,  i tak dalej. Odpychamy trudne tematy najdalej jak się da. Tymczasem śmierć i zmartwychwstanie Jezusa jest sensem naszej wiary, co z niej zostanie, jeśli ją tego pozbawimy? Miła dla ucha i przyjemna historyjka, ale czy coś więcej?

Zapraszam Was dzisiaj do refleksji,  jak my sobie radzimy z tym problemem. Zapraszam również do powrotu do własnych doświadczeń z dzieciństwa. Jak Wasi rodzice mówili Wam o sprawach trudnych? Jak mówili o Bogu? Czy w ogóle mówili? I jak radziliście sobie jako dzieci z trudnymi doświadczeniami w życiu?

17 thoughts on “Nauczyć żyć

  1. Rodzice chronili nas najdłużej, jak tylko się da. Niestety, "przecieki" z innych źródeł sprawiały, że i tak coś do mnie docierało. Czy można dziecko "uodpornić" na brutalność tego świata? Moim zdaniem się nie da. To tak nie działa. Chrońmy dzieci, ze wszystkich sił, ale, rzecz jasna, nie za wszelką cenę. Mówmy im te rzeczy, na których odbiór są naszym zdaniem przygotowane. Mówiąc za wcześnie spowodujemy traumę. Tutaj musi do głosu dojść nasze wyczucie. Jeśli zaś, nie daj Boże spadnie nam (z przyczyn od nas niezależnych) na głowę jakieś ogromne nieszczęście, to i tak "przyjdzie walec i wyrówna". Na coś takiego nigdy nie jest się przygotowanym i szczerze nie mówiąc, nawet nie warto podejmować takich wysiłków.
    W kwestii głównego wątku, powiem tyle, że bardzo dobrze poradziłaś sobie z problemami, które stawia przed Wami codzienność. Tak właśnie, moim zdaniem, warto przedstawiać dzieciom sprawy nieodłącznie towarzyszące ludzkiemu życiu.
    Być może ja sama zbyt mało chroniłam swoje dzieci przed wiedzą o biedzie, w jakiej po śmierci mojego męża przyszło nam egzystować. Ale chyba też nie byłam na to przygotowana.

  2. Oczywiście nie chodzi o to, żeby oswajać dziecko z brutalnością, złem czy przemocą. Sadzanie przed "Pasją" akurat nie jest dobrym pomysłem 🙂 Chodzi bardziej o pewną czujność. Nam się często wydaje, że damy radę dzieci przed wszystkim ochronić. Ale źródeł informacji jest coraz więcej. Pamiętam, jak kiedyś, będąc małą dziewczynką, późnym wieczorem weszłam do kuchni gdzie rodzice oglądali akurat film o II wojnie światowej. Byłam tam tylko chwilę, być może oni stwierdzili, że nic nie zauważyłam, a i ja nie pytałam. Ale całą noc miałam scenę z tego filmu przed oczami, nie mogłam spać. Może gdyby porozmawiali ze mną o tym, że na świecie wydarzyło się kiedyś dużo zła, że trzeba o tym pamiętać i wiedzieć, i robić wszystko, żeby to się nie powtórzyło, byłoby inaczej?
    W ogóle ja byłam bardzo wrażliwym dzieckiem. Pamiętam mnóstwo informacji zasłyszanych gdzieś w wiadomościach, w rozmowach dorosłych. O wypadkach, tragediach. Chorobach. Bałam się ich. Kiedyś usłyszałam że jakaś dziewczynka wpadła do szybu od windy i potem bałam się jeździć windą. Kiedy indziej wydarzyła się jakaś katastrofa kolejowa i przysięgłam sobie, że nigdy nie wsiądę do pociągu. Ale nikt nigdy o tym nie rozmawiał. Z czasem się uodporniłam. Ale czy o to chodzi, żeby się "uodpornić", czy o to, by nauczyć się z takimi informacjami sobie radzić? 🙂

  3. Myślę, że akurat przed telewizją warto chronić. Co prawda jestem skrajnym przypadkiem, ale znam kogoś, kto po jednej migawce miał podobną traumę. Otóż, kiedy miałam ok. 6 lat, siostra mojej Mamy oglądała ze mną horrory. Klasyka – Freddy Krueger, Laleczka Chucky, Ptaki i inne makabry. Przez lata miałam nocne lęki, bałam się ciemności itp. Tak naprawdę poradziłam sobie z tym dopiero na studiach chociaż i tak nigdy nie obejrzę żadnego horroru…

  4. Miałam podobnie… Do dziś boję się rotweillerów i tylko tych psów… (Historia o tym jak dziewczynkę zagryzł). Jako dziecko obejrzałam "Człowieka słonia" to dziś pamiętam fragmenty i boję się obejrzeć znów ten film jako dorosła… Itd.itp.

    A Luśce mówię, że Pan Jezus umarł na krzyżu, bo tak bardzo nas kochał, że postanowił nas zbawić.

  5. Dlatego my nie mamy telewizora;) Jeśli oglądamy filmy czy wiadomości, to na komputerze. Wydaje mi się, że łatwiej w ten sposób ochronić dziecko przed przypadkowymi treściami. Ale i tak nie mamy wpływu na to, co dziecko zobaczy u kogoś.

      1. Wasz wybór:) Ja tak radykalna nie jestem i nie zamierzam chronić przed wszystkim. U nas były sytuacje, kiedy musiałam Antka z kimś zostawić. I owszem, mogę prosić, by opiekunowie dostosowali się do moich wytycznych, mogę wybrać ich tak, żeby zwiększyć szansę, że moje zdanie uszanują (jeśli taki wybór mam, bo nie każdy przyjmie dwuletnie dziecko na 2 tyg) ale jeśli się nie dostosują, a ja dowiem się o tym po fakcie, to nie, wtedy już nie mam na to wpływu.

    1. Jestem tylko ciekawa, czy robiła to specjalnie, dla zabawy, czy po prostu nie zdawała sobie sprawy z konsekwencji i wrażliwości tak młodego człowieka?

  6. Nie mowie nieprawdy… mowie jak.jest. ze jest smierc i oni widza.. ibserwuja zadaja pytania a my odpowiadamy. Nie mowimy ze Bog jest smutny z powodu grzechu ale ze zabijamy go ranimy… one przyjmuja. Lepeij niz my. I jak doswiadczaja smierci..wlasbie mamy na biezaco. Dzieci bardzo dobrze sibie radza… patrza obserwuja nasze reakcje i chlona co im.sorzedajemy. jak sie boimy pobieraja strach a ja widza wiare… chlona wiare. Chyba warto sie nie bac odpowiadac na trudne pytania

    1. Właśnie do mówienia że „zabijamy Boga” grzechami mam też mieszane uczucia, bo koleżanka mi opowiadała kiedyś, jak jej chrześniaczka przeżyła napomnienie siostry zakonnej w przedszkolu, która powiedziała jej pokazując na krzyż, że przez to, że jest niegrzeczna, zabija i krzyżuje Pana Jezusa… A przecież dziecko nie zrobiło nic aż takiego złego, żeby je aż tak upominać. Może to kwestia też sposobu, w jaki zostało to powiedziane? Ja osobiście bardziej staram się pokazywać osobiste konsekwencje grzechów, że ich popełnianie jest ze szkodą dla nas samych.

  7. Poruszyłaś bardzo ciekawy temat. Podobnie jak ty, byłam dość wrażliwym dzieckiem i czasem mam ogromny żal do rodziców, że uciekali od ważnych tematów. Często uważali, że pewne sprawy są zarezerwowane tylko dla świata dorosłych, a dzieci mają swój dziecinny i niepoważny świat. Podoba mi się Twoje podejście do sprawy i to, w jaki sposób pomagasz swoim dzieciom się rozwijać. U mnie w rodzinie, zawsze dzieci były traktowane „z góry”. Dziecko miało być zdyscyplinowane, miało siedzieć cicho i robić wszystko co nakazują rodzice. Takie typowe wychowanie, które było na wsiach, gdzie ludzi zajmowała praca w polu i nikt nie przywiązywał uwagi do rozmawiania z dzieckiem. Zresztą widzę to nadal w postawie moich dziadków. Są kochani i naprawdę cudowni, ale spojrzenie na wychowanie jest zupełnie inne niż wymagają tego obecne czasy. Trzymam kciuki za Ciebie:)

    1. Dziękuję:)
      Kilka dni temu mieliśmy taką sytuację, że musiałam wezwać karetkę do kobiety, która dostała jakiegoś ataku i straciła przytomność obok naszego mieszkania. Antek wszystko widział i słyszał, siedział cichutko jak nie on, całkiem wystraszony. Po tym wszystkim zapytałam się go, czy się bał:
      -Tak, bałem się się, mamo, tak bardzo się bałem.
      -Ja też się bałam, Antosiu, to normalne. Ale w takich sytuacjach trzeba pokonać strach i pomóc osobie, która tego potrzebuje.
      Cały dzień wspominał, ale już teraz do tego nie wraca.
      Chciałabym, żeby moje dzieci umiały się odnaleźć w takich sytuacjach, bo one się po prostu zdarzają. Nie chcę, żeby one były jakimś tematem tabu.

  8. Ja jak siegam pamiecia to w mym domu malo sie mowilo o Jezusie tylko zawsze musialam chodzic w niedziele do kosciola, ale w dzien codzieny modlitwa tak ale rozmowa o Bogu nie bylo tego, ja dopiero teraz w doroslym mym zyciu Pan Jezus jest na codzien ze mna i tez staram sie mowic mym malym dzieciom Chwala Panu <3

  9. U mnie w domu też niestety się nie rozmawiało. Myślę, że wiele z moich strachów i niewiary w siebie bierze się właśnie z tego. Dobrze, że potrafimy zobaczyć teraz jakie to jest ważne a nie powielać zakorzeniano w nas „metody wychowawcze”. Ja podam taki przykład: od zawsze chodzimy z Karolką (teraz też z Majką) na grób jej siostrzyczki. To, że jest w niebie i że chodzimy ją odwiedzać stało się naturalne. Z wiekiem pojawiły się tez trudne pytania o śmierć i cierpienie. Trzeba odpowiadać spokojnie, nie robić uników. Z rozmów z innymi kobietami wiem, że nie jest to takie oczywiste. Niektórym z nich jest wręcz zabraniane przez mamy czy teściowe zabieranie dzieci na groby ich utraconego rodzeństwa. „Zwariowałaś! Dziecko na cmentarz zabierać!”
    Karolka przeżyła już śmierć bliskiej jej babci (prababci) i jestem głęboko przekonana, że właśnie nasze spacery i rozmowy na cmentarzu pomogły jej zrozumieć ten czas. Jednak nie zabrałam jej na pożegnanie przy otwartej trumnie, według mnie to właśnie byłoby za dużo na jej dziecięce emocje, choć byli tacy, którzy właśnie w imię tego o czym tu mówimy, a więc nieukrywania tego co trudne, modlili się z dziećmi w tym pokoju.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *