– Nie ma rękawiczek, nie zimno mu?
– Mama rączki zaraz ogrzeje, zapomnieliśmy dzisiaj rękawiczek, nie Adaś?
-Oj, jak się zawstydził. A ile ma?
-Dwa i pół roku.
-A taki malutki!
-Bo jest wcześniaczkiem, ale wszystko nadrobimy i wszystkich przerośniemy, prawda Adaś?
-A no pewnie! Wie pani, też mam takie wnuki. Tylko trochę starsze. Jeden ma sześć lat, a drugi cztery. Ale łobuzy są takie, że hoho!
-Ja też mam jeszcze starszego syna. Ale połobuzować czasem trzeba, od tego jest dzieciństwo:)
-Oj, tak, tak. Kochane są te dzieci. Do widzenia pani, i wszystkiego dobrego dla Was! Pa, pa!
-Do widzenia i wzajemnie!
***
– Nie ma rękawiczek, nie zimno mu?
– A Pani gdzie ma rękawiczki?
– …
***
Blogów parentingowych generalnie nie śledzę, bo mnie denerwuje ich styl. Zdarza się jednak, że gdzieś na fb wyskoczy mi reklama takowego, a w niej coś, co mnie zainteresuje. Wchodzę więc, patrzę, czytam. Czytam i ogarnia mnie smutek.
Śledzę za to kilka stron i grup tematycznych- rodzicielskich, związanych z kp, blw czy nauką (związanych z rb to nigdy, przenigdy:P ) Czytam naprawdę mądre, wyważone artykuły, a potem komentarze. I po tych komentarzach (również autorów tekstu, który naprawdę był wyważony) też ogarnia mnie smutek i niesmak.
Bo powiem szczerze- nie ogarniam tego natłoku szyderstw, wyśmiewania, poczucia wyższości, obmowy.
Bo- dajmy na to- mój ulubiony temat karmienia piersią. Wiem, że wsparcie w polskich szpitalach bywa beznadziejne. Wiem to z autopsji. Wiem, że poziom wiedzy również lekarzy czy położnych jest smutny. Wiem, że czasem znajdują się babcie/ dziadki/ sąsiadki/ kuzynki i tak dalej, które próbują na siłę uszczęśliwiać matkę z trudnościami radami: daj mm, to sama woda, nie męcz się, mm lepsze, nie jedz kapusty. I wiem, że to czasem naprawdę wkurza i czasem nie da się powstrzymać od krótkiej ciętej riposty.
Ale mimo to, nie rozumiem wywyższania się wobec takich osób, obśmiewania ich z plecami „bo teściowa dziś mi powiedziała- nie jedz kapusty, a ja jej na to: Bo co, nóg dostanie i przejdzie do mleka? Buhaha!” , szydzenia z nich „bo wymądrzają się, a nic nie wiedzą”. Nie każdy musi być specjalistą w każdej dziedzinie. Babcie, ciotki czy sąsiadki często przekazują nam wiedzę, którą same dostały x lat temu. Czasem owszem, robią to zbyt nachalnie, nie pozwalając nam żyć po swojemu- i owszem, trzeba tu postawić granicę: To moje dziecko i ja je wychowuję, dziękuję za rady, przemyślę i zrobię jak zechcę. Ale czasem robią to w dobrej wierze, z troski czy chęci zagadania. Po co ten jad, a co gorsza późniejsze obśmiewanie i szyderstwa?
Czasem też ci, którzy powinni się znać, tej wiedzy nie mają. I to jest już smutne, bo tak nie powinno być. Ale też nie wiem, czy jest to powód wystarczający do sypania wyzwiskami i obmowy (zupełnie nie konstruktywnej, bo obgadanie kogoś na fb nic nie zmieni). Ja w szpitalu, w którym rodziłam Adaśka, wsparcia laktacyjnego nie otrzymałam. I owszem, żal, jednak wiem, że poza tym dziewczyny na oddziale zajmowały się maluchami najlepiej jak potrafiły- łącznie z zagadywaniem do nich i noszeniem na rękach, gdy płakały.
W sieci krążą wręcz obrazki- co można odpowiedzieć, gdy ktoś zapyta… jak w drugiej scence, którą przytaczam na początku posta. I owszem, można się z tych obrazków pośmiać, ale z drugiej… To jest cholernie smutne. Że nie umiemy normalnie rozmawiać, tylko od razu odpowiadamy ironią i zamykamy komuś usta. To ja naprawdę wolę pierwszą scenkę, która mnie rzeczywiście spotkała, a których doświadczam wiele. Z uśmiechem, szczerością, zainteresowaniem, dobrymi życzeniami, w pewnym sensie błogosławieństwem. Bo po to jesteśmy. Żeby sobie błogosławić.
Czasem myślę, że my, matki, często cierpimy na syndrom oblężonej twierdzy i wszędzie widzimy ataki. Nawet na zupełnie nieszkodliwe pytania odpowiadamy, jakby pytający zamierzał podważać nasze kompetencje rodzicielskie. Zupełnie niesłusznie. A potem wylewamy swoje żale w internecie, żeby utwierdzić się w przekonaniu, jak to zewsząd jesteśmy atakowani, i jak dalej musimy zażarcie walczyć o swoją autonomię, bo każdy nam wciska butelki z mm, łamie charakter naszego dziecka i śmie podać mu rosół na obiad, skoro ono jest blw ( wytłumaczy mi ktoś, skąd babcia ma wiedzieć, co oznacza blw i jak ma to zrozumieć, skoro za jej czasów coś takiego nie istniało?)
Kto nam dał prawo do szydzenia z innych ludzi za ich plecami, bo mają inne poglądy, nie mają wiedzy na jakiś temat, lub zachowują się inaczej niż byśmy tego oczekiwali?
I już sama nie wiem, czy ja mam jakieś niewiarygodne szczęście, że mnie nie spotykają jakieś permanentne ataki (owszem, zdarzało się, ale bardzo rzadko) i sobie po prostu uprzejmie porozmawiam, czy to naprawdę kwestia spojrzenia na drugiego człowieka i nie doszukiwania się tego, czego w nim nie ma.
… a na zdjęciu- karmimy się z akcją The milky way– już dawno i nieprawda, ale piękna przygoda 🙂