Co zmienia dziecko? O przyjmowaniu pomocy

Nie spodziewałam się tego. Nie zamierzałam w ciąży się nad sobą rozczulać i z niczego rezygnować. Chciałam żyć aktywnie. Zdążyliśmy nawet wyjechać w Polskę na dwa weekendy, mimo tego, że już wtedy brałam no- spę na stawiający się prawie bez przerwy brzuch. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, co w ciąży jest normalnym objawem, a co nie.  Może gdybym więcej odpoczywała… głupie wyrzuty sumienia nie dają czasem spokoju.

Ale stało się.  W nocy nie mogłam spać. Byłam cała obolała. Umówiliśmy się pilnie na wizytę do ginekologa i jeszcze tego samego dnia pojechaliśmy. Skrócona szyjka, rozwarcie. Szpital. Pierwszy raz w życiu. Ja, tak niezależna osoba, musiałam nagle zacząć szukać pomocy u innych… Siedziałam obok męża i po prostu się rozpłakałam.

Taką postawę wyniosłam z domu. Radzenie sobie samemu było oznaką siły, szukanie pomocy- słabości. Musisz umieć sobie radzić. Liczyć na siebie. Nie proś innych o pomoc, jeśli tego bezwzględnie nie potrzebujesz. Więc nie prosiłam. Gotowałam obiady ledwo żywa, z gorączką.  W ciąży jeździłam do lekarza kolejką i nigdy nie prosiłam, żeby ktoś mnie podwiózł.  Aż do tego momentu.

To była pierwsza i najważniejsza rzecz, której nauczyło mnie dziecko. Prosić o pomoc i przyjmować pomoc. Nauczyło mnie, że nikt nie jest samowystarczalny, że zwyczajnie wszyscy potrzebujemy drugiego człowieka. I że nie warto wszystkiego robić samemu, za wszelką cenę i wszelkim kosztem. Czasem lepiej skorzystać z czyjejś życzliwości.

Położne przynosiły mi leki. Odłączały i podłączały kroplówkę. Przypinały ktg. Wstawałam tylko do łazienki. Pierwszą noc w ogóle nie spałam. Leżałam, trzęsąc się od fenoterolu, słuchając kołatania własnego serca i zastanawiając się, czy już umieram, czy jeszcze nie.  Tuż obok był oddział noworodkowy, przez ścianę słyszałam płacz dzieci i to było ukojenie, bo wiedziałam dla kogo to wszystko. W końcu przyszła położna posłuchać tętna dziecka. Jak zobaczyła jak wyglądam, od razu przykręciła kroplówkę, a kiedy zapytała, dlaczego nikomu nie powiedziałam, że tak źle się czuję, ja nie potrafiłam jej odpowiedzieć.

Najsilniejszym doświadczeniem była jednak pierwsza doba po cesarce, kiedy obolała i jeszcze nie do końca przytomna po narkozie, w dodatku otumaniona zupełnie po pyralginie, na którą bardzo źle reagowałam, nie byłam w stanie zrobić zupełnie nic. Czasem zastanawiałam się, co czuje człowiek, któremu trzeba pomagać dosłownie we wszystkim, łącznie z umyciem intymnych miejsc, zmienianiem podkładów i podaniem picia, o wstaniu z łóżka nie wspominając, bo to było w ogóle poza moim zasięgiem. Nie mieściło mi się to w głowie, nie dopuszczałam do siebie myśli, że kiedykolwiek będę w takiej sytuacji. W głupocie przeogromnej liczyłam na to, że mnie to nigdy nie spotka, że nawet na starość będę sprawna.

Teraz wiem, że to, co czuje człowiek całkowicie zdany na drugą osobę to nie jest (albo wcale nie musi być) wstyd, zażenowanie, bezradność, złość czy upokorzenie, tylko po prostu… wdzięczność.

Równie trudny okazał się powrót z noworodkiem do domu. Łatwiej mi bowiem było zaakceptować fakt, że w sytuacji zagrożonej ciąży potrzebuję czyjejś pomocy, niż to, że czasem potrzebuję jej jako zdrowa i pełnosprawna kobieta, matka, która przecież powinna umieć sobie ze wszystkim poradzić… Więcej:

Trudno mi było przyjąć, że przyjmowanie pomocy od męża, nie tylko jest moim prawem, ale też obowiązkiem, bo pozwala również jemu zaangażować się w opiekę i wychowanie nad własnym dzieckiem.

Robienie wszystkiego samemu jest odbieraniem mężczyźnie szansy odnalezienia się w roli ojca, ale i męża, który przecież powinien być dla żony wsparciem i pomocą (odwrotnie oczywiście również). Wyłączanie go z obowiązku pomagania (nawet sporadycznego, bo nie o to chodzi, by on wracając zmęczony po pracy robił wszystko) nie przynosi nic dobrego, mężczyzna musi czuć się potrzebny (stąd biorą się późniejsze zarzuty: odkąd masz dziecko w ogóle mnie nie potrzebujesz! oraz wycofywanie się: przecież ona i tak zrobi to lepiej).  Tymczasem, nawet jako matki, wręcz nie możemy liczyć tylko na siebie. Mamy pomoc w osobach naszych mężów, którzy zostali nam dani naprawdę nie przypadkowo.

Jednym z celów małżeństwa jest przecież wzajemna pomoc małżonków (KPK 1013 ). W małżeństwie wręcz nie mamy prawa być samowystarczalni!

Dla kogoś, kto do tej pory swoje poczucie wartości budował na niezależności, proszenie drugiej osoby o pomoc wydawało się dotkliwą porażką.  W rzeczywistości, była to oznaka człowieczeństwa. Jesteśmy tylko ludźmi i nikt nie jest doskonały. Nie było dobrze, kiedy Adam był sam, potrzebował drugiego człowieka…

Warto spojrzeć też na to w ten sposób, że proszenie o pomoc jest nie tylko szansą dla nas, ale i dla osoby, która nam tej pomocy udziela. Jest szansą dla niej, by stać się lepszym człowiekiem.

Na sam koniec: Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. ()Mt 18,3) . Mam właśnie przed sobą dziecko. Dziecko, które zupełnie nie ma problemu z przyjmowaniem pomocy… Które się jej wręcz domaga głośnym krzykiem i płaczem! Nie zastanawia się, czy to wypada, czy nie jest czasem słabością czy upokorzeniem… Nie ma skrupułów, że nie będzie mogło się odwdzięczyć. To my, dorośli, mamy takie problemy. Dziecko po prostu przyjmuje… I to ono jest tym, kogo powinniśmy naśladować- szczególnie w relacji do naszego Ojca. Za Jego pomoc nigdy nie będziemy w stanie się odwdzięczyć, ani nigdy nie będziemy jej godni.

Co zmienia dziecko? Uczy przyjmować i prosić o pomoc, ale nie tylko. Już niedługo kolejny wpis w tym temacie. A co w Waszym życiu zmieniło dziecko? 🙂

4 thoughts on “Co zmienia dziecko? O przyjmowaniu pomocy

  1. Fakt – dziecko uczy jak budować relacje i tego, że nie jesteśmy samowystarczalni. Ja, po pierwszej cesarce, leżałam półprzytomna i obolała i zdruzgotana, bo nie mogłam wziąć syna na ręce. Byłam całkowicie zależna od innych. A jak zobaczyłam dziewczynę, która rodziła naturalnie i już po 6h mogła chodzić, zaczęłam wyć.
    Ale mnie dzieci nauczyły jeszcze dwóch innych ważnych rzeczy:
    – że rutyna może być piękna i daje spokój
    – że cierpliwość to cnota najwyższa 😉
    a – i jeszcze, że można nie spać czuwając całą noc przy łóżeczku i cieszyć się, że w dzień dziecko ma energię i nie daje odespać ;P

  2. Dla mnie w ogóle nieosiągalne było, by swoje dziecko po urodzeniu chociaż zobaczyć. A jak pytałam personel, co z dzieckiem, to nikt mi nie chciał nic powiedzieć, bo oni nie są od noworodków 😐 Pomyślałam sobie, że równie dobrze ono by mogło nie żyć i też bym nic nie wiedziała. Co do cierpliwości to na pewno jeszcze o tym będzie:)))) A rutyna u nas się kompletnie nie sprawdziła;) Naprawdę! A szczególnie mój starszy syn jej nie tolerował, im bardziej układałam mu dzień, tym bardziej się buntował:) U nas wszystko najlepiej z zaskoczenia, żeby nie zdążył się zorientować, że coś się dzieje:)

  3. Katolicka Mama w moim przypadku, po obu cesarkach, od sprawdzania co z dzieckiem był mąż. Nie wyobrażam sobie tego czasu bez niego – był przy mnie, przy dzieciach i wszędzie i dawał z siebie wszystko i jeszcze rozmawiał z lekarzami i pilnował położnych i sprawdzał czy leki dostałam… Dzięki temu wiedziałam dokładnie co jest i jak ciężko jest ze mną i jak dobrze jest z córcią. I miałam siłę do walki 😀

  4. Ja rodziłam późnym wieczorem, jak się wybudziłam tak porządnie z narkozy to już męża nie było, chwilę został, ale potem go wyprosili bo na sali pooperacyjnej nie ma odwiedzin, a już na pewno nie w nocy:| Dzwonił do mnie, ale telefon miałam poza zasięgiem, bo leżał gdzieś wrzucony w torbę… Czasem tak wychodzi.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *