Cicho, najciszej jak umiem zamykam za sobą drzwi. Młodszak, zabawiony zabawkami, nic nie zauważył. Uff. Wieczór dla siebie. Pierwszy od… kiedy? Wiem, że tego potrzebuję. Odpoczynku, oderwania. Po tygodniu walki z dzieciowymi zarazkami nie marzę o niczym innym, tylko chcę odpocząć.
Miasto żyje swoim życiem. Pędzą samochody, błyszczą światła latarni. Ludzie biegną, każdy w swoją stronę. Każdy do swoich problemów, do swojego świata, swoich marzeń. Nadjeżdża autobus, tłum ludzi wysypuje się przez drzwi, inni przytupują niecierpliwie, czekając, aby wsiąść… Ruszamy. Mijamy domy, ulice, samochody… Ciemność rozświetlają światła reflektorów, w słuchawkach gra muzyka. Życie biegnie tak szybko. Jeszcze tak niedawno nie miałam rodziny, nie miałam dzieci. Miałam chłopaka i randki, miałam koleżanki i kumpli, miałam kawę z automatu Dallmayr’a na uczelni i czekoladę w Starbucks’ie, miałam w weekendy imprezy, we wtorki wspólnotę, a w sesji egzaminy… Kolejna cyferka przeskoczyła na elektronicznym wyświetlaczu na kasowniku, kolejna minuta minęła, a ja się dalej zastanawiam, czy kaszel u Antosia się rozwinie w zapalenie oskrzeli, czy nie.
Centrum handlowe. Tłum ludzi, tłum reklam, obniżki i przeceny, jasne światła i przytłumione kolędy w tle. Choinki ustrojone lampkami, girlandy pod sufitem. Tu ktoś przechodzi, tam ktoś na kogoś czeka. Życie, które biegnie tak szybko.
I wreszcie mała urocza knajpka, w której niejedną kawę z syropem piłam i niejeden wieczór spędziłam. Dziś jest pusto, Wiadomo, zbliżają się święta, zakupowo- prezentowy szał, nie ma czasu na herbatę. A przecież taki wieczór w miłym towarzystwie może niekiedy uratować życie, kiedy człowiek zbyt mocno ugrzęźnie w codzienności…
Wracamy. Zacina leciutka mżawka. Nagle przystaję. Tak, w kawiarni zostawiłam parasol. To jedno się nie zmieniło i nie zmieni się nigdy.
Patrzę przez okno autobusu, domy i sklepy znikają tak szybko. Ustrojone lampkami drzewka i udekorowane szyby zostają w tyle. Wracam do domu. Do dzieci z kaszlem, do męża. Do swoich problemów, swojego świata, swoich marzeń. Jak każdy…
W codziennym zamieszaniu warto znaleźć chwilę dla siebie na odświeżenie i odpoczynek.
Kiedy otwieram drzwi, wszędzie jest cicho. Dzieci śpią.Kolejny dzień dobiega końca. Rano budzę się z bólem gardła…
… i życie biegnie dalej.
Czy u Ciebie każda chwila wytchnienia kończy się bólem gardła? – mam nadzieję, że nie 🙂
Leszku, dobrze że nie bólem głowy:D
U nas od kilku tygodni panują zarazki- i przyczepiają się to do jednego, to drugiego…;(
Ten ból gardła po takim wyjściu, brzmi mi jak straszny żart 🙂 Ileż łatwiej byłoby nam to wszystko dźwigać, gdybyśmy częściej mogły sobie pozwolić na takie wyjście… Nie mam na myśli, oczywiście, częstotliwości co drugi dzień, ale… Nie wiem jak Ty, ale ja łapię się na tym, że czasami pół roku, osiem miesięcy, nie wychodzę na kawę z koleżanką…
Martuś, przeczytałam Twój komentarz, i się tak zastanawiam, kiedy ja ostatni raz byłam na takiej kawie i to bez dzieci? I sobie nie mogę przypomnieć! Owszem, spotykam się z koleżankami i kawkujemy w domu albo chodzimy na spacery, ale zazwyczaj z ogonem. W kawiarni nie byłam sto lat… i nawet nie dlatego, że nie mogę ale po prostu bardzo ciężko się z kimś zgrać, moi najbliżsi znajomi w większości też mają małe dzieci, jak mi pasuje, to im nie pasuje, jak ja mam komu dzieci zostawić, to oni nie mają…