Kiedy 3,5 roku temu rodziłam naszą córkę, była wczesna wiosna. Pierwsze ciepłe dni i coraz bardziej rozkwitająca przyroda. Jeszcze więcej słońca, jeszcze więcej zieleni, rześkie, zdrowe powietrze, spokojne poranki, kiedy chłopcy nie chorowali i chodzili do przedszkola, a my z Księżniczką leżałyśmy i patrzyłyśmy sobie w oczy. Tyle, ile było nam to potrzebne, by się nacieszyć i nabrać sił.
Pierwsze koty za płoty. Najtrudniejszy zdecydowanie był dla mnie czas przy pierwszym dziecku. Przy drugim, mimo niesprzyjających okoliczności, wiele rzeczy przychodziło mi łatwiej. Inna sprawa, że i stresy z tamtego okresu długo odchorowywałam. Trzecie wspominam niemal jak bajkę. Ten spokój w sercu. I piękne słoneczne dni, i ten rozkwitający, pachnący świat, który wydawał się cieszyć razem ze mną.
A co z czwartym?
Za oknem nie ma wiosny. Trafiliśmy jeszcze na ostatnie dni ciepłej, kolorowej jesieni, gdzie łapaliśmy coraz słabsze promienie słońca.
W sercu też zdecydowanie bardziej jesiennie. Zwłaszcza, kiedy nawarstwiają się sprawy i problemy, których nie ma kiedy i jak rozwiązać. Jesień przyniosła różne choróbstwa i pobyt w szpitalu z wirusem RSV. Przyniosła też szarość, której tak nie lubię. Przyniosła problemy szkolne i przedszkolne. Ciągle w niedoczasie. Ciągle coś do załatwienia. Ciągle coś wadzi i mąci ten spokój, którego tak bardzo potrzebuję.
Dziś rano wreszcie leżeliśmy sobie i patrzeliśmy w oczy. Ja i mój syn. Te spojrzenia małych dzieci zawsze mnie rozwalają. Wypełnione tak bezwarunkową ufnością. Patrzeliśmy sobie w oczy, tyle, ile potrzebowaliśmy, by znów zapanował spokój. Wreszcie mieliśmy taką możliwość.
Gdzieś w sercu oczekiwałam, że będzie łatwo. Ale po prostu tak jest- nie zawsze jest wiosna. Czasem liście spadają z drzew, a słońce nawet się nie przebija przez chmury. Czasem jest tak ciemno, że nawet w dzień bez zapalonego światła panuje półmrok.
Nieważne, czy pierwsze, czy drugie, czy trzecie, czy czwarte. Zawsze jest inaczej, co wcale nie znaczy że gorzej. Matka nie radząca sobie z codziennym nawałem spraw nie jest gorszą matką. Ani ta, której trudno ogarnąć własne emocje. Ani ta, której zdaje się, że wszystko ją przerasta. Ani ta, której wydaje się, że w kółko zawodzi… najbardziej samą siebie.
Patrzymy sobie w oczy i nabieramy sił, by dać sobie prawo do słabości, niemocy i odczuwania. By zrozumieć, że mimo jesieni, te oczy dziecka dalej pozostają tak samo ufne, bez śladu zwątpienia. By zobaczyć, że to tylko uczucia i sytuacje są zmienne jak pory roku, a miłość jest zawsze stała… By uwierzyć, że w tych tych oczach dziecka jest sam Bóg, którego wiara w nas jest niezmienna, jak i On sam.
U nas trochę podobnie…
Ale gdzieś tam czeka już kolejna wiosna. Na szczęście jesień nigdy nie trwa wiecznie 🙂 nie tylko ta kalendarzowa…
Uściski, myślę o Was często!