Katolicka Mama http://katolickamama.pl o życiu, miłości i wychowaniu... Tue, 16 Nov 2021 10:32:11 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.5.12 Nadeszła jesień. http://katolickamama.pl/1749-2/ http://katolickamama.pl/1749-2/#comments Tue, 16 Nov 2021 10:21:53 +0000 http://katolickamama.pl/?p=1749 Kiedy 3,5 roku temu rodziłam naszą córkę, była wczesna wiosna. Pierwsze ciepłe dni i coraz bardziej rozkwitająca przyroda. Jeszcze więcej słońca, jeszcze więcej zieleni, rześkie, zdrowe powietrze, spokojne poranki, kiedy chłopcy nie chorowali i chodzili do przedszkola, a my z Księżniczką leżałyśmy i patrzyłyśmy sobie w oczy. Tyle, ile było nam to potrzebne, by się nacieszyć i nabrać sił.

Pierwsze koty za płoty. Najtrudniejszy zdecydowanie był dla mnie czas przy pierwszym dziecku. Przy drugim, mimo niesprzyjających okoliczności, wiele rzeczy przychodziło mi łatwiej. Inna sprawa, że i stresy z tamtego okresu długo odchorowywałam. Trzecie wspominam niemal jak bajkę. Ten spokój w sercu. I piękne słoneczne dni, i ten rozkwitający, pachnący świat, który wydawał się cieszyć razem ze mną.

A co z czwartym?

Za oknem nie ma wiosny.  Trafiliśmy jeszcze na ostatnie dni ciepłej, kolorowej jesieni, gdzie łapaliśmy coraz słabsze promienie słońca.

W sercu też zdecydowanie bardziej jesiennie. Zwłaszcza, kiedy nawarstwiają się sprawy i problemy, których nie ma kiedy i jak rozwiązać. Jesień przyniosła różne choróbstwa i pobyt w szpitalu z wirusem RSV. Przyniosła też szarość, której tak nie lubię. Przyniosła problemy szkolne i przedszkolne. Ciągle w niedoczasie. Ciągle coś do załatwienia. Ciągle coś wadzi i mąci ten spokój, którego tak bardzo potrzebuję.

Dziś rano wreszcie leżeliśmy sobie i patrzeliśmy w  oczy. Ja i mój syn. Te spojrzenia małych dzieci zawsze mnie rozwalają. Wypełnione tak bezwarunkową ufnością. Patrzeliśmy sobie w oczy, tyle, ile potrzebowaliśmy, by znów zapanował spokój. Wreszcie mieliśmy taką możliwość.

Gdzieś w sercu oczekiwałam, że będzie łatwo. Ale po prostu tak jest- nie zawsze jest wiosna. Czasem liście spadają z drzew, a słońce nawet się nie przebija przez chmury. Czasem jest tak ciemno, że nawet w dzień bez zapalonego światła panuje półmrok.

Nieważne, czy pierwsze, czy drugie, czy trzecie, czy czwarte. Zawsze jest inaczej, co wcale nie znaczy że gorzej. Matka nie radząca sobie z codziennym nawałem spraw nie jest gorszą matką. Ani ta, której trudno ogarnąć własne emocje. Ani ta, której zdaje się, że wszystko ją przerasta.  Ani ta, której wydaje się, że w kółko zawodzi… najbardziej samą siebie.

Patrzymy sobie w oczy i nabieramy sił, by dać sobie prawo do słabości, niemocy i odczuwania. By zrozumieć, że mimo jesieni, te oczy dziecka dalej pozostają tak samo ufne, bez śladu zwątpienia. By zobaczyć, że to tylko uczucia i sytuacje są zmienne jak pory roku, a miłość jest zawsze stała… By uwierzyć, że w tych tych oczach dziecka jest sam Bóg, którego wiara w nas jest niezmienna, jak i On sam.

 

]]>
http://katolickamama.pl/1749-2/feed/ 1
Dzień Pański http://katolickamama.pl/dzien-panski/ http://katolickamama.pl/dzien-panski/#comments Wed, 29 Sep 2021 08:22:27 +0000 http://katolickamama.pl/?p=1745 Przez ostatnie miesiące niedziele spędzałam inaczej niż dotychczas. Tęskniąc za tym, co na co dzień jest na wyciągnięcie ręki. Msza na komputerze nigdy nie będzie tym, co udział w Eucharystii. Na szczęście nie jest to jedyny sakrament, z którego możemy czerpać.  W moim życiu dalej zostało małżeństwo i wynikające z tego dawanie życia, w którym Pan był bliżej, niż kiedykolwiek.

To jest dobre doświadczenie- pozwolić Jemu przychodzić tak, jak On sam chce przyjść, nie tak jak nam się to podoba. Widzieć Go w dziecku, którego ciągle jeszcze nie widać, choć można już poczuć;)

Kiedy więc następnego dnia po narodzinach wypadła niedziela, pomyślałam, że to prawdziwie Dzień Pański.

Pana mojego przytulam.

Pana mojego karmię.

Pana mojego przewijam.

Maryja tak samo czuwała nad nowonarodzonym Jezusem, a pełne zaufania spojrzenie Jego oczu było dla niej spojrzeniem Boga.  Boga, który nam ufa, że nie zostawimy Go nawet, gdy będzie nam ciężko.  (Kto nie ma czasem ochoty wystrzelić swojego dziecka w kosmos???).

W kolejnych dniach Ewangelia nam przypomniała:

Potem wziął dziecko, postawił je przed nimi i objąwszy je ramionami, rzekł do nich:«Kto przyjmuje jedno z tych dzieci w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, nie przyjmuje Mnie, lecz Tego, który Mnie posłał».  (Mk 9, 36-37)

Jesteśmy już w komplecie. W 37tygodniu ciąży (to mój rekord!)  przyszedł na świat nasz syn Krzysztof Stanisław.

Po długim oczekiwaniu, w tą niedzielę mogłam już być w kościele, ale… wiem na pewno, że każda wcześniejsza też była prawdziwie dniem Pańskim, ofiarowanym Jemu.

 

]]>
http://katolickamama.pl/dzien-panski/feed/ 4
Tajemnica http://katolickamama.pl/tajemnica/ http://katolickamama.pl/tajemnica/#comments Mon, 07 Jun 2021 14:10:15 +0000 http://katolickamama.pl/?p=1740 Ucichłam w mediach społecznościowych.

Potrzebowałam trochę wyciszenia. Czasu, by pochylić się nad sobą samą i przyjrzeć się swojemu sercu i swojej duszy.

Noszę w sobie od jakiegoś czasu pewną tajemnicę. Tajemnica ta ma rączki, nóżki, główkę i waży już niecałe pół kilo.

Była i jest dla nas wyzwaniem. Tym trudniejszym i piękniejszym, że niespodziewanym.

Widzę po sobie, że przyjmowanie takich tajemnic zawsze przychodzi inaczej. Czasem potrzeba wiele tego wyciszenia, pochylenia nad sobą i przyglądania się swemu sercu.

Może to jest coś, czego stale wszyscy potrzebujemy, ale dopiero w niektórych momentach widzimy wyraźniej, że bez tego nie zrobimy ani kroku dalej.

Nie żałujmy sobie tego czasu zatroskania o samego siebie. On jest czasem bardzo potrzebny.

Tak, byśmy to my sami nie okazali się tym biednym pobitym człowiekiem, którego mija bez słowa kapłan i lewita. Tym, który pozornie troszczył się o wszystkich, ale nie umiał pochylić się nad samym sobą.

]]>
http://katolickamama.pl/tajemnica/feed/ 4
„Niezłomne serca” http://katolickamama.pl/niezlomne-serca/ http://katolickamama.pl/niezlomne-serca/#comments Sat, 24 Apr 2021 13:31:24 +0000 http://katolickamama.pl/?p=1737 Taki czas mam w swoim życiu, że z wielką radością przyjmuję wszystko, co pozwala mi oderwać się trochę od codzienności i odpocząć. Bardzo tego potrzebuję.

I z wielką radością przyjęłam też niespodziankę od Wydawnictwa Dreams, które przysłało mi jedną ze swych najnowszych powieści „Niezłomne serca” Karen Witemeyers.

Chłonę teraz z przyjemnością powieści, w których gdzieś w tle znajduję wątki chrześcijańskie. Bo oprócz tego, że pozwalają odpocząć, to ciągle przypominają mi, że Bóg jest stale obecny w naszym życiu.

Nie ukrywam, że od samego początku tytuł i opis mnie  zaintrygował. Bo czy naprawdę „kobieta, by być silna, nie potrzebuje mężczyzny”? Czy naprawdę jesteśmy dla siebie wystarczające? Jaki sens miałoby mieć tworzenie wyłącznie żeńskiej osady?  Spodziewałam się akcentów feministycznych 😉 A spotkałam po prostu kobiety poranione i skrzywdzone. Takie, które potrzebowały nowego początku i nowego życia. To dla nich Emma Chandler stworzyła osadę, w której mogą czuć się wreszcie czuć się bezpiecznie. W której znów mogą odnaleźć swoją wartość, zobaczyć, że potrafią się o siebie zatroszczyć, ale i polegać na innych- sąsiadkach i przyjaciółkach.

W ich ułożony świat wdziera się jednak intruz. Ktoś, kto burzy ich poczucie bezpieczeństwa i znów zmusza do walki, a także do otwarcia się na pomoc kogoś z zewnątrz- mężczyzny. Mimo swoich zranień i uprzedzeń.

„Niezłomne serca” to niesamowicie wciągająca opowieść, która łączy w sobie wiele wątków. Razem z Malachim i Emmą szukamy prześladowców koloni Harper’s Station, ale w tle oglądamy realia ówczesnego świata i jego stosunku do kobiet, które chcą być niezależne, widzimy walkę wewnętrzną bohaterów, a także śledzimy również powolny proces budowania zaufania skrzywdzonych kobiet do mężczyzny, który ma ich bronić. Nie brakuje też oczywiście wątku miłosnego 🙂

400 stron powieści pochłonęłam w jeden dzień i na długo zostanie w mojej pamięci. Zostawiła mnie z poczuciem, że Bóg zawsze nad nami czuwa… i czasem zsyła na nas trudności tylko po to, by pomóc nam otworzyć się na coś nowego, czego nawet nie braliśmy pod uwagę w naszym „ułożonym” życiu. Być może właśnie na tym polega „niezłomność” ich serc? By nie zatrzymywać się na swojej krzywdzie, ale mimo wszystko, próbować z nią iść dalej i być otwartym nawet na to, co z początku wydaje się niemożliwe?

Dziękuję wydawnictwu Dreams za lekturę, a książkę  polecam!

]]>
http://katolickamama.pl/niezlomne-serca/feed/ 2
Pusto. http://katolickamama.pl/pusto/ http://katolickamama.pl/pusto/#comments Wed, 14 Apr 2021 16:52:30 +0000 http://katolickamama.pl/?p=1723

W pierwszy dzień tygodnia poszły skoro świt do grobu, niosąc przygotowane wonności. Kamień od grobu zastały odsunięty. A skoro weszły, nie znalazły ciała Pana Jezusa. (Łk 24, 1-3)

Czego się spodziewamy po świętach Wielkanocnych?

Radości, że Pan zmartwychwstał?

Że  śmierć została pokonana?

Dobro wreszcie zwyciężyło?

Prawdziwie zmartwychwstał, Alleluja! – witamy siebie z radością.

Ale czy prawdziwym doświadczeniem zmartwychwstania nie jest doświadczenie pustki?

Grób był pusty. Pana nie ma. Nie znajdujemy tego, czego szukamy. Tego, czego się spodziewamy. Może właśnie tej radości, że zmartwychwstał? Może innych uczuć, które uważaliśmy za pewnik? A może nie ma na swoim miejscu naszych planów, które były dla nas ważne? Albo ludzi, na których liczyliśmy?

Grób jest pusty. Nie spotykamy od razu zmartwychwstałego. Spotykamy pustkę.

Gdy wobec tego były bezradne, nagle stanęło przed nimi dwóch mężczyzn w lśniących szatach. Przestraszone, pochyliły twarze ku ziemi, lecz tamci rzekli do nich: «Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał. Przypomnijcie sobie, jak wam mówił, będąc jeszcze w Galilei:”Syn Człowieczy musi być wydany w ręce grzeszników i ukrzyżowany, lecz trzeciego dnia zmartwychwstanie”». Wtedy przypomniały sobie Jego słowa. ( Łk 24, 4-8)

A więc, jest pustka. Jest i bezradność, chyba nierozerwalnie z pustką związana. Jest strach i niezrozumienie. Oto prawdziwy obraz zmartwychwstania.

Tego samego dnia dwaj z nich byli w drodze do wsi, zwanej Emaus, oddalonej sześćdziesiąt stadiów od Jerozolimy. Rozmawiali oni z sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Gdy tak rozmawiali i rozprawiali z sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali. On zaś ich zapytał: «Cóż to za rozmowy prowadzicie z sobą w drodze?» Zatrzymali się smutni. A jeden z nich, imieniem Kleofas, odpowiedział Mu: «Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało». Zapytał ich: «Cóż takiego?» Odpowiedzieli Mu: «To, co się stało z Jezusem Nazarejczykiem, który był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu; jak arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali. A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela. Tak, a po tym wszystkim dziś już trzeci dzień, jak się to stało. Nadto jeszcze niektóre z naszych kobiet przeraziły nas: były rano u grobu, a nie znalazłszy Jego ciała, wróciły i opowiedziały, że miały widzenie aniołów, którzy zapewniają, iż On żyje. Poszli niektórzy z naszych do grobu i zastali wszystko tak, jak kobiety opowiadały, ale Jego nie widzieli». ( Łk 24, 13-24)

„A myśmy się spodziewali…”. Oczy na uwięzi. Smutek. Żal. Przerażenie. Pierwsze spotkanie ze Zmartwychwstałym niesie w sobie niewiele radości. Nawet wiele dni później, gdy już się Go zobaczyło, dotknęło, rozmawiało z Nim trudno się odnaleźć w tym, czego się doświadczyło. Trzeba czasu. Trzeba Ducha Świętego.

Na tegoroczny okres wielkanocny życzę Wam nade wszystko otwartości na Ducha Świętego, który prowadzi często tak, jakżeśmy się nie spodziewali. Może to właśnie jest prawdziwsze doświadczenie zmartwychwstania?

]]>
http://katolickamama.pl/pusto/feed/ 1
Gdybym… http://katolickamama.pl/gdybym/ http://katolickamama.pl/gdybym/#respond Tue, 16 Feb 2021 13:04:44 +0000 http://katolickamama.pl/?p=1717

Gdybym mówił językami ludzi i aniołów,
a miłości bym nie miał,
stałbym się jak miedź brzęcząca
albo cymbał brzmiący.

Gdybym też miał dar prorokowania
i znał wszystkie tajemnice,
i posiadał wszelką wiedzę,
i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił.
a miłości bym nie miał,
byłbym niczym.

I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją,
a ciało wystawił na spalenie,
lecz miłości bym nie miał,
nic bym nie zyskał.

Uwielbiam Hymn o miłości. Przez ostatnie lata ujmują mnie jednak szczególnie te pierwsze wersy. Myślę o nich za każdy razem, kiedy znów wydaje mi się, że robię zbyt mało. Kiedy wydaje mi się, że sobie z czymś nie radzę. Kiedy mam dość własnych dzieci czy męża, ale najbardziej denerwuje mnie właśnie to, że oni mnie denerwują. Gdy kolejny raz wydaje mi się, że nie umiem znaleźć rozwiązania na jakiś problem- nie umiem czegoś zmienić w relacji z mężem, nie umiem odgadnąć, czego potrzebuje moje dziecko, które przecież wyraźnie czegoś się domaga i sygnalizuje, że coś jest nie tak, gdy wydaje mi się, że nie potrafię odpowiednio wychować dzieci, przekazać im wartości czy wiary. Kiedy wszystko bym oddała, by było inaczej, ale jest jak jest.

Te pierwsze wersy mi mówią jedno:

Gdybyś była doskonała,

gdybyś na wszystko znała odpowiedź,

gdybyś umiała rozwiązać każdy problem

i gdybyś ze wszystkim sobie radziła,

a miłości byś nie miała-

byłabyś niczym.

Te słowa niezmiennie mnie ustawiają do pionu. Bo przecież kocham. Kocham, choć nie umiem sobie ze wszystkim poradzić i wszystkiego rozwiązać.  Wiem, że daję moim dzieciom i mężowi to, co najcenniejsze, choć tylu innych rzeczy dać im nie umiem.  Gdyby zabrakło miłości- wtedy dopiero byłabym niczym.

Zbliża się Wielki Post.  Ten czas niezmiennie jest dla mnie przeżywaniem wielkiej tajemnicy. Bo oto Jezus, za którym ciągnęły tłumy, teraz stoi przed Piłatem bezradny. Osamotniony, porzucony przez wszystkich przyjaciół, obdarty, wyśmiany. Nie broniący się przed uderzeniami, wyśmiewaniem, szyderstwami. Zmęczony i zalany krwią, nie przypominający już pewnie człowieka.

Patrząc na Jezusa, myślę, że te pierwsze wersy Hymnu o miłości odnoszą się również, a może przede wszystkim, do Niego.

Gdybyś ciągle uzdrawiał,

Gdyby ciągle ciągnęły do Ciebie tłumy,

Gdybyś ciągle dokonywał cudów,

ale miłości byś nie miał-

byłbyś niczym.

To przecież z miłości Pan za nas umarł. Z miłości też uzdrawiał i czynił cuda, ale właśnie wtedy, w chwili Jego śmierci, poniżenia, wtedy, gdy po ludzku już niczego dobrego byśmy się po Nim nie spodziewali, On rozlał na nas swoją miłość w najbardziej pełny i doskonały sposób. On przyszedł nade wszystko po to, by dać nam swoje życie, życie wieczne. Gdyby tego jednego zabrakło, mimo że doświadczylibyśmy wielu cudów, nadal skazani bylibyśmy na potępienie. Co to za miłość, która skazuje na wieczne nieszczęście?

Problem w tym, że nam się wydaje, że to wszystko powinno być zupełnie odwrotnie. I nie zadowalamy się samą miłością. Chcemy cudów, doświadczeń, uczuć. Chcemy widzieć owoce naszej pracy, które czasem na zawsze mogą pozostać  dla nas niewidoczne.

I odwracamy sobie do góry nogami Hymn o miłości:

Gdybyśmy byli doskonali,

gdybyśmy na wszystko znali odpowiedź,

gdybyśmy znali rozwiązanie każdego problemu

i ze wszystkim sobie radzili-

wtedy byśmy rzeczywiście mieli miłość ( i wszystko).

I gdyby Bóg ciągle uzdrawiał,

I gdyby ciągle ciągnęły do Niego tłumy,

I gdybyBóg ciągle dokonywał cudów w naszym życiu,

wtedy by nam dawał miłość (i wszystko).

Przypatrzmy się w ten Wielki Post Jezusowi, który umiera za nas. Który na krzyżu, po ludzku, nie prezentuje sobą już nic. Nie rokuje na to, by coś mógł jeszcze zmienić. Poraniony, przybity do krzyża, wyszydzony. Nie mogący zaczerpnąć oddechu, duszący się własną krwią.

Popatrzmy teraz na swoje życie. W którym może tak ciężko zobaczyć coś dobrego. Same rany, same porażki, same błędy. Sam ból.

Kiedy każda inna wartość znika, wtedy wreszcie nic nie przysłania miłości.Wtedy wreszcie może ona być największa, najpełniejsza, najprawdziwsza.

 

]]>
http://katolickamama.pl/gdybym/feed/ 0
Czwarty król http://katolickamama.pl/czwarty-krol/ http://katolickamama.pl/czwarty-krol/#comments Thu, 21 Jan 2021 12:52:04 +0000 http://katolickamama.pl/?p=1713 Znacie legendę o czwartym królu, który nie zdążył przywitać Jezusa w Betlejem?

Jeśli nie znacie, to zachęcam, by jej poszukać. W internecie można znaleźć kilka jej wersji, ale motyw przewodni jest jeden- czwarty król wychodzi na powitanie Jezusa z pozostałymi trzema i wierzy, że nowonarodzone Dzieciątko jest Miłością. Jako podarunek zabiera dla Niego cenne kamienie.  W czasie drogi jednak opuszcza towarzyszy, by pomagać biednym, których spotyka na swej drodze. Rozdaje kamienie, które niósł dla Dzieciątka, pomaga chorym, aż wreszcie oddaje całe swoje życie, by uwolnić innych z niewoli. Gwiazda, za którą szedł, już zgasła. Ma wątpliwości, czy nie zdradził swojego powołania. Przecież nie doszedł do Betlejem, nie powitał Dzieciątka. Już od dawna nie ma w swoich rękach tego, co chciał zanieść Jezusowi.

Po wielu latach dociera jednak do Ziemi Świętej.  I znajduje Jezusa, swojego Pana, na krzyżu. Tutaj wreszcie otwierają mu się oczy- przez cały ten czas służył swojemu Bogu. I dał Mu wszystko, co miał, nie tylko cenne kamienie.

Znalazłam tę legendę dzisiaj w jednej z książek o Bożym Narodzeniu. I bardzo poruszyła moje serce, bo zobaczyłam w niej siebie.

Zobaczyłam wszystkie te lata, kiedy uparcie chciałam iść do Jezusa w Betlejem i zanieść mu najpiękniejsze podarunki. Ale nie mogłam tam dojść, bo serce kazało mi dbać o rodzinę. O małe dzieci, o małżeństwo, które czasem się chwiało niebezpiecznie, o choć chwilę odpoczynku dla siebie. Chciałam zanieść Jezusowi swoją inicjatywę, swoją modlitwę, swoje dobre uczynki, swoje dobro. Nie wiedząc nawet kiedy, wszystko rozdałam tym, którzy byli koło mnie.

Moja gwiazda też gdzieś znikła. Zostałam z poczuciem pustki i przekonaniem, że nigdy nie dotrę już do Betlejem. Nie dojdę tam, gdzie mam dojść. A nawet jeśli kiedyś dojdę, to już nie mam nic, co mogłabym Jezusowi dać. Mogę liczyć tylko na Jego miłosierdzie.

I właśnie wtedy Pan dał się odnaleźć. I po latach do tej pory przekonuje mnie, że ciągle to Jemu służyłam, nawet o tym nie wiedząc.  I po prostu chciał, bym przez wiele lat Go nie widziała. Chciał, bym służyła drugiemu człowiekowi, tak po prostu, nie wiedząc nawet, że robię coś dla Niego samego. Oczywiście, niby każdy wie, że w drugim człowieku jest Bóg, ale przecież na co dzień się tego nie czuje. To, co robimy 1000 razy dziennie jako matka, ojciec czy małżonek wydaje nam się tak zwykłe i błahe, że nawet sami przestajemy dostrzegać, że to ma jakieś znaczenie.

On nie przestaje tego dostrzegać. On ciągle widzi każde nasze dobro, które świadczymy drugiemu człowiekowi, a przez to Jemu samemu. Zwłaszcza, gdy dajemy je z całkowicie czystym sercem, bez świadomości, że to dla kogoś, kto jest Królem Świata.

Być może jesteś właśnie na tym etapie drogi, że tylko rozdajesz się swoim bliskim i nic już nie masz, by dać Jezusowi. Być może tyle razy próbowałeś wysupłać dla Niego choć chwilę na modlitwę, ale na niej zasypiałeś. Być może tęsknisz za rekolekcjami, za adoracją, za ciszą, by Go słuchać, ale nie masz możliwości by to pragnienie zrealizować. Od dawna masz już wrażenie, że Twoja gwiazda zgasła i nie dotrzesz już nigdy do Betlejem, a jeśli już, to tylko z pustymi rękami.

Nie bój się. Może jesteś czwartym królem, który nawet nie wie, że ciągle jest blisko Chrystusa. Może właśnie Ty usłyszysz od Niego, że wszystko, co czynisz dla innych, czynisz dla Niego samego.

 

 

]]>
http://katolickamama.pl/czwarty-krol/feed/ 1
Bóg się narodzi http://katolickamama.pl/bog-sie-narodzi/ http://katolickamama.pl/bog-sie-narodzi/#comments Tue, 22 Dec 2020 10:40:52 +0000 http://katolickamama.pl/?p=1708 Ostatnie dni adwentu. Już zaraz się doczekamy. Nasz Pan i Bóg narodzi się w małej, cichej i ubogiej stajence.

Nie robiłam w tym roku żadnych planów, nie wiedziałam co życie przyniesie. Ale też nie chciałam ich robić. Czułam, że potrzebuję wyciszenia, nawet od własnych inicjatyw i planów, a Bóg zaopiekuje się tym czasem najlepiej 🙂

Dostałam od Niego prezent. Udało nam się prawie cały adwent chodzić na roraty. Ostatni raz taką łaskę miałam chyba w gimnazjum:) Później, z różnych powodów, już nie miałam takiej możliwości.

To był dobry czas.

Czy „czuję” te nadchodzące już zaraz święta? Nie zastanawiam się nad tym. Nie muszę ich czuć. Wiem, że Pan Bóg też się narodził w warunkach, gdy większość ludzi była zmęczona albo wręcz poirytowana czasem, w którym przyszło im żyć. Może też przerażona. Albo załamana.  Albo przytłoczona obowiązkami.

A jednak Bóg się narodził naprawdę. Jako małe dziecko. Potrzebujące naszych rąk i naszej miłości.

Teraz jeszcze nikt się nie domyśla, że przyjdzie czas, kiedy On sam jeden będzie już naszymi rękami i naszą miłością.

Czy tak nie wygląda nasza wiara? Służymy Mu wiele, wiele lat, po to, by w pewnym momencie zobaczyć, że tak naprawdę to On służy nam. Od samego początku służy nam. Również przez to, że pozwala nam służyć sobie.

Niech te nadchodzące już zaraz święta będą dla nas czasem odkrywania Boga, który nam służy- od samego początku, już jako małe, nieporadne dziecko. Niech będą czasem uklęknięcia przed Tym, który dla nas stał się Najmniejszy. I śmiałego wzięcia Go w ręce wtedy, gdy przychodzi do nas w drugim człowieku- tym najmniejszym i najbardziej nieporadnym, po to, byśmy mogli Mu służyć.

Gloria in excelsis Deo!

 

Ps: od jutra do końca roku na facebookowym profilu Katolickiej Mamy świąteczny konkurs książkowy we współpracy z Wydawnictwem eSPe– zapraszamy:)

 

]]>
http://katolickamama.pl/bog-sie-narodzi/feed/ 1
Krótko. http://katolickamama.pl/krotko/ http://katolickamama.pl/krotko/#comments Tue, 27 Oct 2020 12:22:08 +0000 http://katolickamama.pl/?p=1702 Kiedyś byłam piękna i młoda. Kiedyś też patrzałam na świat dużo bardziej idealistycznie. Kiedyś wierzyłam, że przez internet można zmienić świat.

Dlatego jasno i odważnie zabierałam głos w różnych sprawach światopoglądowych na forach czy w komentarzach. Odważnie, choć starałam się też zachować delikatność i wyczucie, by uszanować wolność drugiego człowieka, które ma inne doświadczenia i ma prawo myśleć inaczej.

Aż wreszcie zauważyłam, że te całe „internetowe” dobro przynosi mi kompletną pustkę. Nie zostawia sił, na odpowiednie zaangażowanie w normalne, realne życie. Zbyt mocno angażuje mnie emocjonalnie.

Nie mam już tych dwudziestu lat, które miałam wtedy. Nie mam siły mierzyć się z morzem hejtu nawet wtedy, gdy starasz się uszanować rozmówcę. Nie mam siły walczyć z wiatrakami. Dziś już nie wierzę w to, że ktokolwiek, kto pisze w internecie, chce dyskutować. Nie, zazwyczaj chcemy po prostu potwierdzić swoje zdanie i narzucić je innym, a tych, którzy się na to nie zgadzają, wciągnąć w pyskówkę. Dziś już nikt nie szuka tego, co łączy, ale koniecznie chce dzielić. Na białe i czarne zdjęcia profilowe, ewentualnie odpowiednie rysuneczki na tychże zdjęciach.

Nie dam się wciągnąć w wojenkę. Pokusę włączania się w internetowe kłótnie rozeznałam w swoim konkretnym życiu jako- no właśnie, pokusę. Pokusę, która zabiera spokój i zaangażowanie mamy moim dzieciom, kradnie mój czas i mój spokój w ramionach Boga. Rozeznałam moje bycie „pro life” jako konkretne działanie, w mojej rodzinie, dla moich dzieci, dla mego męża. Oni też są życiem. Życiem, o które muszę się troszczyć w pierwszej kolejności, ponieważ do tego jestem zobowiązana sakramentem. I nikt nie może mi kraść czasu i sił przeznaczonych dla nich. Czasem walka o wielkie wartości jest tylko złudą, kiedy zaniedbujemy przez to tych, którzy zostali nam powierzeni w sakramencie.

Myślę że większość tych, którzy mnie znają, wiedzą jaką mam opinię na ten czy inny temat, albo chociaż się domyślają. A jeśli ktoś chce to potwierdzić, to zapraszam na kawę. W cztery oczy, bez szufladkowania w tą czy inną stronę, rozmawiając przy okazji o dzieciowych kupkach, chorobach i koronawirusie dużo łatwiej pamiętać, że za każdym poglądem stoi żywa osoba, ze swoim zupełnie odrębnym doświadczeniem.

Jedno tylko powiem- widząc, jak bezrefleksyjnie uzasadnia się prawo do aborcji, szafując na prawo i lewo zdjęciami chorych i zdeformowanych ludzi (tak, dzieci- nienarodzone czy tuż po urodzeniu- to ludzie!) zastanawiam się , jak nisko upadliśmy jako społeczeństwo. Jak bardzo uwierzyliśmy w to, że zdeformowane dziecko to nie człowiek i nie ma godności! Czy gdyby ktoś z naszych bliskich, dorosłych ludzi uległ wypadkowi i zostałby okaleczony czy niepełnosprawny, publikowalibyśmy jego zdjęcia by udowodnić, że nie ma już godności osoby ludzkiej? Czy udostępniamy takie zdjęcia obcych, ale dorosłych ludzi? To jest dla mnie po prostu obrzydliwie nieprzyzwoite, zwłaszcza że robią to także osoby związane z medycyną, gdzie każdy człowiek powinien mieć dla nich GODNOŚĆ.

Wychowałam się z babcią chorą na zaawansowanego alzheimera. Wiecie, co w niej najbardziej mnie urzekało? Jej piękny uśmiech i radosne oczy. Moja siostra powiedziała kiedyś, że musiała być wiele lat wcześniej piękną kobietą, bo ma piękny uśmiech.

Dziś myślę, że w tych oczach, chociaż z widocznym w nich obłąkaniem, i w tym pięknym uśmiechu, kryło się całe piękno i bogactwo jej duszy. Ona nie była lata temu piękną kobietą. Ona została nią na zawsze. Choć to piękno zostało przed nami ukryte.

I życzę tego sobie i nam wszystkim, byśmy w każdym chorym człowieku, małym czy dużym, nawet jeśli będzie żył dwadzieścia minut, umieli zobaczyć to ukryte piękno. Amen.

]]>
http://katolickamama.pl/krotko/feed/ 8
Cuda dalej są możliwe. http://katolickamama.pl/cuda-dalej-sa-mozliwe/ http://katolickamama.pl/cuda-dalej-sa-mozliwe/#comments Wed, 14 Oct 2020 08:35:25 +0000 http://katolickamama.pl/?p=1693 Niedawno minął miesiąc od premiery mojej ostatniej książki. „Cuda są możliwe”- lubię wracać do tego tytułu, bo… zwyczajnie, sama czasem łapię się, że przestaję w to wierzyć.

A jednak cuda dalej są możliwe. Każdego dnia wydarza się ich nieskończona ilość. Łyk ciepłej, dobrej kawy. Uśmiech dzieci.  Drobny gest od męża. Niespodziewane rozwiązanie jakiegoś problemu. I ten największy cud, kiedy uświadamiam sobie, że mimo popełnionych błędów i problemów, Bóg zawsze trzyma mnie za rękę i nie potrafi odpuścić, bo Mu na mnie zależy.

Jakiś czas temu moja kochana patronka Magda Urbańska z bloga Biegnąc pod wiatr zadała mi kilka pytań dotyczących książki „Cuda są możliwe”. Opublikowała je później na swoim Fb.  Zachęcam, żeby na niego zaglądać- można tam znaleźć dużo ciekawych książek i tematów do refleksji  🙂 A za jej zgodą zebrałam te pytania i dzielę się z Wami nimi również tutaj.

Magda:  Skąd pomysł na taką historię?
Emilia: Po narodzinach naszych dzieci wiele czasu spędziliśmy w szpitalach, w poradniach i u specjalistów. Spotykaliśmy tam różnych ludzi, rodziców dzieci, z różnymi obciążeniami i chorobami, z różnymi historiami. Kilkoro z naszych znajomych miało na pewnym etapie różne problemy z rozwojem swoich dzieci. Z czasem zaczęła we mnie dojrzewac myśl, by napisać historię o tym trudniejszym rodzicielstwie, którego doświadczyłam, a które zazwyczaj jest pomijane.

Magda: Czym są dla Ciebie tytułowe cuda i jaka jest historia nadawania tego tytułu książce?
Emilia: Kiedy pisałam tę książkę, w naszej rodzinie modliliśmy się o cud uzdrowienia z choroby nowotworowej dla młodego ojca dwójki dzieci. Zastanawiałam się wtedy, co będzie z moją wiarą , jeśli ten cud nie nadejdzie. Dziś wiem, że cudem jest przede wszystkim to, czego doświadczamy w naszym życiu codziennie- że Bóg wchodzi w nasze życie i z naszej codzienności, także tej trudnej, wyciąga wielkie dobro.

Magda: Ile czasu pisałaś tę powieść? Co najbardziej Ci w tym pomagało?
Emilia: Pisanie zajęło mi jakieś pół roku. Pomagała głównie dobra kawa 😉 i spokój, kiedy starsze dzieci szły do szkoły i przedszkola, a najmłodsza latorośl miała drzemkę.

Magda:  Ile Ciebie jest w tej historii? Skąd czerpałaś pomysły na takie wykreowanie bohaterów, na takie pokazanie życia matki?
Emilia: Nie chciałam opisywać naszej historii, ale wiele uczuć i sytuacji w niej opisanych jest „naszych”. Zależało mi na tym, by w jak najbardziej realny sposób pokazać obraz rodziny, zmuszonej do zmierzenia się z niepełnosprawnością swoich dzieci, dlatego czerpałam przede wszystkim ze swoich doświadczeń, doświadczeń znajomych i historii, o których słyszałam.

Magda:  Gdybyś miała opisać powieść w 3 zdaniach, jakie by one były?
Emilia: Powieść „Cuda są możliwe” opowiada o tym, jak bardzo zmienia się życie rodziny, gdy na świat przychodzi niepełnosprawne dziecko. Jest to opowieść o mierzeniu się z tym, co wydaje się przerastać nasze siły i poszukiwaniu nadziei tam, gdzie wydaje się już jej nie być. Książka jest historią o miłości upadającej, ale nigdy się nie poddającej, w której kryzys nie oznacza końca, ale przynosi umocnienie- miłości nie tylko do swojego dziecka, ale i współmałżonka i Boga.

Magda: Do jakich odbiorców kierowana jest Twoja powieść?
Emilia: Chciałabym, by w tej powieści odnalazły się i osoby z podobnymi doświadczeniami, i te, dla których są one obce. Tym, którzy zmagają się z opisanymi problemami chciałam dać poczucie, że nie są sami w swojej walce, a tym, dla których świat walki o zdrowie dziecka do tej pory był znany tylko z telewizji możliwość, by poznać go głębiej i zrozumieć.

Magdzie dziękuję za wywiad, ale przede wszystkim za jej nieocenione wsparcie podczas powstawania książki <3

A Was zapraszam Was do przeczytania książki i odwiedzenia świata, w którym cuda są możliwe… mimo pozornie nierozwiązanych problemów i trudnych doświadczeń. Może odnajdziecie w nim nadzieję dla siebie? 🙂

]]>
http://katolickamama.pl/cuda-dalej-sa-mozliwe/feed/ 1